9.01. Media – krzywe zwierciadło naszych czasów

2
cenzura lustro

9 stycznia, dzień 313.

Wpis nr 302.

zakażonych/zgonów

1.376.389/31.011

Wczoraj wielka sensacja obiegła świat. Facebook i twitter zamknęły konto prezydenta Trumpa. Rozpoczęła się jazda i nawet wielu z tych, co to Trumpa nigdy nie lubili uznało, że to przesada. Ja nie bardzo rozumiem ten szum, bo przecież wybiórczo mieliśmy z tym procederem do czynienia od dawna, ale publiczność została już przyzwyczajona w temacie, kiedy powolutku poprawność polityczna wbijała się w masło wolności słowa. Dziś po prostu przebiła kostkę.

Dla mnie to nawet dobrze, bo kolesie jednak nie wytrzymali i maski spadły, a mogły być po prostu powolutku uchylane. Siadłoby się mu na zasięgi, ograniczono RT, nikt by nie zauważył. A tak 88 milionów obserwujących jak psu w buty. Tu i teraz, nie mamy Pana płaszcza i co Pan nam zrobisz. Moim zdaniem robione jest to na rympał specjalnie, bo mamy pokazać jak z płaszczem, a potem zobaczyć, kto – już chyba po raz ostatni – podniósł głos. Nawet towarzystwo stać na ostentację, kiedy szefo fejsika, Zuckenberg stwierdził już bez żenady, że i tak pozwoliliśmy Trumpowi ostatnie dwa lata pisać co chce, a teraz nam się odechciało. To jak z tym Leninem, co to się golił przy oknie brzytwą, przechodziły dzieci i go pozdrowiły, Lenin je też pozdrowił. A przecież mógł zarżnąć. Łaskawca.

Ja jestem nawet za, bo przynajmniej będzie widać. „Choroba czerwonych oczu” objawia się nagle i niepowstrzymanie. Z lewicą jest jak z tym skorpionem co się umówił, że przepłynie z krową rwącą rzekę, bo przecież jej nie dziabnie, bo razem zginą. I tak płyną i na środku rzeki skorpion jednak potraktował jadem krowę i krowa mówi: „przecież teraz oboje zginiemy, czemuś to zrobił?”. „Bo taką już mam naturę” – pada odpowiedź i tonącego w otmętach. Tej natury nie można powstrzymać. A choroba czerwonych oczu polega na zazdrości komuś tego czego się nie ma. Wtedy lewicowy rozumek jest w stanie znaleźć a właściwie zaakceptować każde uzasadnienie dla tego, by ci to coś zabrać, nawet jak skorpion nic z tego nie będzie miał, bo tej wartości nie rozumie, nawet jak w trakcie tego odbierania się utopi.

Tym czymś są już dziś sprawy podstawowe. Życie, własność, ostatnio – wolność słowa. Dla mnie to nic nowego od kiedy 6 listopada Trumpowi przerwano w kilku telewizjach jego przemówienie, by później tłumaczyć, dlaczego, zamiast oddać mu głos. By wytłumaczyć co by powiedział gdybyśmy mu nie zamknęli ust. I świat to łyknął i nikt nie powiedział nic. Byliśmy już gotowi. W trakcie kadencji Trumpa, na nim właśnie zostało w skali globu przetrenowane i kupione przez publikę coś, co się wcześniej nie mieściło w głowie – powszechne zrozumienie dla cenzury. No bo pojawiła się „walka z fake newskami”. Ze wszech miar pożyteczny proceder. Tak? Ale ten proces wprowadził potężny wyłom w wolności słowa, zaraz obok tzw. mowy nienawiści.

No bo taki fake to nieprawdziwe informacje, które wprowadzają w błąd publiczność i wiodą ją na manowce błędów niebu obrzydłych. A więc trzeba z nimi walczyć, tropić i eliminować ze sfery publicznej, to oczywiste. Ale to nieprawda i wywala cały dotychczasowy porządek świata. Do tej pory było tak, że każdy indywidualnie odpowiadał za swoje wypowiedzi, a właściciel słupa ogłoszeniowego, który działał w celach komercyjnych odpowiadał, głównie własną wiarygodnością, za to co na nim jest napisane. Układ zakładał, że publiczność kocha prawdę i odwróci się od jej uchybiających z niekorzystnym efektem dla ich finansów. Dla kłamcy i nienawistnika są sądy, ale zawsze PO jego publikacji. Dziś mamy odwrotnie – działamy zanim zatrute ziarno dostanie się do publiczności.

Takie podejście zakłada poniżający poziom traktowania opinii publicznej, którą trzeba chronić przed nią samą. No bo dostanie taka jakiegoś fake’a, nie pozna się na nim, łyknie i szkoda gotowa. Dlatego trzeba mieć zastępy łowców fake’ów, najlepiej jako sieć NGOsów, tropicieli prawdy, którzy wytną fake’a, napiszą, że tu była nieprawda, a jak chcesz się dowiedzieć dlaczego to się dowiesz, że tak stwierdziły służby obiektywizatorów i nie bo nie.

Takie podejście zakłada, że gdzieś jest jakiś weryfikator, który ma decydować co możesz przeczytać a co nie. Który podejmie za ciebie decyzję czy to prawda, czy nie, zwalniając cię ze skomplikowanych decyzji weryfikacyjnych z twojej strony. Nawet już nie chcę wspominać o tym, że te weryfikacje są zawsze w jedną stronę poprawności politycznej i etykietowania wszystkich nielewicowych opinii i faktów w stronę mowy nienawiści. I coraz więcej ludzi o duszach niewolników nie tylko się na to godzi, bo faktu własnej zgody, o którą i tak nikt nie pytał, nie odnotowuje, ale znajduje już własne uzasadnienie, że tak być powinno.

Lewica jest nudna do imentu, bo przewidywalna, zaś może zaskakiwać już tylko odjazdem z jakim szuka uzasadnień dla swego szaleństwa. Szaleniec może zaszkodzić, choć znamy chorobę, to kolejne objawy zaostrzającego się stanu zaczadzonego umysłu przekraczać będą przecież umysł zdrowy, oparty na logice. Dialektyka, która tę samą rzecz może uzasadnić w sto różnych stron musi „wygrać” ten wyścig. Ale to nie konkurencja do prawdy, gdyż jak wiadomo prawdy nie ma, mamy rzeczywistość płynną, a właściwie rzeczywistość jako „sumę prawd tymczasowych”. Lewak nie chce poznać jak jest, on to wie zanim padnie pytanie. Bo może codziennie mieć na to pytanie inną odpowiedź i zawsze pokrętnie „spójną”. Język nie jest tu narzędziem opisu, tylko łomem zmiany, a więc jakieś logiczne wnioskowanie to tylko staroświecki przesąd.

Pisałem już o oknie Overtona, czyli stopniowym przechodzeniu od rzeczy kontrowersyjnej do zdobywania przez nią kontekstu obojętności, neutralności, tolerancji, akceptacji aż do afirmacji. Dziś to dotyczy właśnie cenzury. Dożyliśmy czasów jej akceptacji. Odbyłem ostatnio właśnie taką „dyskusję”. Wszedłem w nią, choć, jako dość doświadczony szachista, wiedziałem o kilka ruchów do przodu jakie padną argumenty. Tu lewacy są do znudzenia przewidywalni. Przeczytają w jakiejś broszurce jakiś gambit „w temacie” i potem jadą z nim, nie pomni, że przeciwnik odpowiedział inaczej, grają jak jakiś brodaty macher napisał w broszurce. Odpowiadają gońcem na ruch skoczka, który nie miał miejsca (w broszurce miał) i mówią szach królowi, którego nie ma na polu szachowania. No komedia. Dla wytrwałych. Tym razem postanowiłem wejść w tę dyskusję by zobaczyć czy coś się zmieniło. Tak, zmieniło się. Na gorzej.

Gambit był oklepany. Zapytano nie czy facet, który miał drukarnię i odmówił druku materiałów LGBT, bo był temu przeciwny – mógł tak zrobić? Gambit ma tak z pięć lat od kiedy mieliśmy taką sprawę. Jest na pierwszy rzut oka podchwytliwy, bo wciąga wolnościowców (oczywiście, że mógł odmówić, nie można nikogo do niczego przymuszać) w pułapkę, bo jak powiedzą, że gościu był w prawie, to wyciągamy ten argument i go przeskalowujemy – to w takim razie równie (dobre) prywatny facebook czy twitter też może według własnych kryteriów odmówić publikowania takiemu Trumpowi. Szach-mat i lewak wychodzi zadowolony zaś wolnościowiec siedzi ograny w kącie i patrzy się na rozbite koryto swych poglądów jak baba z bajki o rybaku złotej rybce. Spektakl się odbył, strony się spotkały, chwyt wyszedł, strony rozeszły, zaś prawda została w gnoju chatki rybaka. Czyli tam gdzie miała być od początku.

W ogóle to częsty chwyt „przeskalowania” problemu. Bierze się dwie rzeczy, które dzieli wszystko oprócz jednej, wątpliwej w dodatku cechy, porównuje się i proszę – jest analogia. To dialektyka. Zawsze się wkopie skądś jakiegoś drukarza, albo plemię Burundi z lasu Durundi, które odbywa stosunki seksualne ze swoimi pociechami, a więc argument, że pedofilia jest wroga całej ludzkości – antropologicznie odpada. I tak się można bujać ze wszystkim. Ale pojedźmy dalej z taką argumentacją.

Zrównanie drukarza z Fejsem czy twitterem nie wypełnia kryteriów porównywalności. Co ma drukarz, którego fanaberie możesz obejść idąc do drugiego do monopolistów z BigTech? Gdzie pójdziesz jak cię wywalą z social mediów? Wszyscy wtedy udają, że jest przecież wolna konkurencja i jak się Trumpowi nie podoba to sobie może pójść, no… gdzie? Gdzie ma pójść jak Google, Apple, Facebook czy twitter oraz ich stajnie to 99,9% serwisów? Na jakie platformy aplikacji ma pójść człek skoro pomiędzy googlem a Applem świat jest podzielony w 99% rynku aplikacji. A jak oba się zmówią, właśnie się zmówiły, że kogoś nie puszczą to co? Leżysz.

Lewaccy obrońcy wolności a la korpo udają, że nie rozumieją o co chodzi. Przekażą ci definicję słownikową cenzury, że tam nie ma mowy o jakichś fejsach, bo dotyczy ona URZĘDU, tak jakby do cenzury nie wystarczyłaby tylko bierność państwa, a reszta polegała na monopolu, bo to on jest istotą cenzury. No to ci powiedzą – nie podoba ci się, to trzeba było sobie zrobić swojego Youtuba czy twitta i tak sobie bez ograniczeń posuwać te swoje płaskoziemskie bzdurki we własnym gronie, a nie zanieczyszczać powietrze w wykwintnym towarzystwie. Ale to manipulacja obliczona na naiwność odbiorców. Bigtech długo pracowały – dodajmy, pod amerykańskim państwowym protektoratem – nad uzyskaniem monopolitycznej pozycji w swoich dziedzinach. USA im sprzyjały, dopóki te płaciły podatki w Stanach, państwo nawet na poziomie polityki międzynarodowej zapewniało im podatkową bezkarność w innych krajach. Kto inny mógł liczyć na takie luksusowe warunki. Do tego niebywała wręcz kasa, która zatrzymała… wszelki rozwój w branży. Ta przestała się rozwijać, bo wszelkie zalążki innowacyjności były kupowane z rynku całymi firmami, zamiast być wymyślane w mitycznych laboratoriach Bigtech.

W ten sposób kilka firm uzyskało pozycję, która jest kwintesencją monopolu, w dodatku w ewidentnym układzie trustu. Oni zawsze o sobie mówią „My”. I państwo jest tu dziwnie bezradne. Kiedyś to dzieliło firmy telekomunikacyjne w USA na takie, które mogą operować w tylko kilku stanach jak taki gigant się rozrósł. Dziś BigTech trzęsie światem i świat im może nagwizdać. No bo jak któryś z krajów podfika to pojedzie tam wysłannik Białego Domu, a jak nie, to się zaraz okaże, że premier czterdzieści lat temu miał przygodę z nieletnią na kolonii.

Mechanizm social mediów był dilersko prosty. Pierwsze dawki za darmo, masz polubić naszą platformę, zainwestować w nią. Zrobimy dla ciebie całe środowisko. Dwa rodzaje samochodu (jeden z jabłkiem, drugi z robocikiem) i masz wybór. Do tego światowa sieć stacji benzynowych na dwa paliwa (benzynka i dizelek) i… nie masz gdzie pójść. Oczywiście możesz sobie wystrugać swój własny samochodzik z banana, ale już na wodór, bo o tym czy pojedziesz na naszym paliwie zadecydujemy my. I jest wolność? No jest. Mogłeś sobie sam zrobić, jak chciałeś? Mogłeś. Zrobiłeś? Nie? No to co pyskujesz. Było zrobić. I mówią to tacy, którzy sami też nic nie zrobili – wystarczy tylko, że zaakceptowali bez zastrzeżeń gotowy pakiet.

I na koniec dostaniesz prześmiewcze pytanie – to od jakiego obrotu będzie się liczyło, że ktoś jest na tyle monopolistą, że nie może komuś zamknąć konta, nawet na swojej platformie? Taki ktoś udaje, że nie wie jak działa UOKiK, ustawy antytrustowe i jakimi kryteriami można się posługiwać w tym względzie. Ale jak już wspomnieliśmy – nie o prawdę tu przecież chodzi.

Po zwycięstwie lewactwa w USA walka klasowa będzie się zaostrzać. Miejsce serca Ameryki, klasy średniej, zajmuje powoli otumaniona klasa biorców socjalnych. Czyli w miejsce przychodu podstawiany jest koszt. Nożyce będą się rozwierać. A do tego trzeba uzasadnienia, znalezienia winnego spoza grona zwycięzców. A na taki numer musi być nałożony knebel. Ma być pełniejsza kontrola nad narracją. W końcu fakt, że Google wywalił ze swego sklepu aplikację serwisu Parler, alternatywę dla swych kolegów Facebooka czy Youtube to już dowód wprost. Nie ma mowy nawet o tak nierównej konkurencji. Na końcu od tego jest kontrola nie nad mediami ale nad całym internetem. Nam się wydaje, że to takie dobro cywilizacyjne, że wolny dostęp do niego powinien być chroniony w skali planety. Za niedługo możemy się dowiedzieć, że są tam gdzieś jakieś ciała, które będą stały na straży, by nie wszystko dostępowało zaszczytu publikacji i to bez względu na użyte platformy. W ostateczności wyłączy się nienawistnikowi prąd.  

Idą ciekawe i smutne czasy. Sytuacja zaostrza się aż do przesilenia. Ja jestem za. Niech to wreszcie wyjdzie i ludzkość, i człowiek zobaczy, jak jest naprawdę, bo do tej pory to się można było jakoś dać zmylić. Będzie tak-tak, nie-nie. Jesteś za cenzurą czy nie? I wyciąganie jakichś drukarzy nie będzie miało wtedy już żadnego znaczenia.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.        

About Author

2 thoughts on “9.01. Media – krzywe zwierciadło naszych czasów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *