23.02. Uratują nas rzeczy proste

12

23 lutego, dzień 358.

Wpis nr 347

zakażeń/zgonów

1.648.962/42.436

Wszyscy teraz o szczepionkach albo o lekarstwach, choć z tymi ostatnimi, na koronwairusa – słabo. Ja bym jednak chciał wrócić do początków, filarów obecnej sytuacji. Zobaczmy na jakich podporach stoi ten most, to zrozumiemy bezsens naszych obecnych kłótni o położony na nim trotuar.

A więc filar pierwszy. Przypomnę, o czym pisałem już w kwietniu zeszłego roku, że idea lockdownu i kwarantann, o maseczkowaniu i dystansie społecznym nie wspomnę, zakładała, że akurat ten szybko rozprzestrzeniający się wirus ZAKAZI PRAKTYCZNIE WIĘKSZOŚĆ. Chodzi o to, żeby nie wszystkich na raz, bo służba zdrowia tego nie wytrzyma. Czyli w rezultacie chodziło o tzw. spłaszczanie krzywej za pomocą wyżej wymienionych, wielokrotnie już kwestionowanych co do skuteczności strategii: kwarantanny, lockodwnu i DDM. Powtórzę – nie chodziło o wybicie wirusa, tylko o to by ci co go i tak mają przechorować mieli to rozłożone w czasie.

I żeśmy sobie to rozłożyli, czyli – poprzez zamknięcia odłożyliśmy sobie wygenerowanie fali (fal) na przyszłość. Nie ma więc co teraz panikować, bo to efekt naszych działań, a nie jakieś piekielnej właściwości wirusa. Jak się wypłaszcza z powodów epidemiologicznych a otwiera z powodów gospodarczo-społeczno-politycznych (np. wybory) to efekt jest prosty. Krzywa dostaje kopa w górę i tyle.

Pierwszy filar więc to te wszystkie „strategie”, kiedy rządy spanikowały, bo zobaczyły w marcu nieszczęsną krzywą Fergusona i zastosowały środki… średniowieczne, tak jakby od tamtego czasu medycyna nie wiedział ciut więcej. Zamknęliśmy się w zamkach własnych mieszkań a ruch w świecie, łącznie z nieszczęsną gospodarką, ustał. Zaczeliśmy przejadać własne oszczędności – i tak małe, bo żyliśmy przed kowidem z dnia na dzień.

A oto drugi filar – średniowiecze nie znało mechanizmu systemu działania odpornościowego, choć go przeczuwało. A my go znamy. Wiemy też, że zwłąszcza w przypadkach chorób zakaźnych wywołanych przez rinowirusy, wirusy grypy A i B oraz koronawirusy (zresztą grubo nie tylko) najważniejsza jest skuteczność układu immunologicznego człowieka. W tej walce nie zastąpią go żadne lekarstwa, co najwyżej można wzmacniać taki układ, ale wtedy nie mówimy o cud terapiach za wiadro monet, ale o… witaminie D3 i wszystkich tych rzeczach, które bierzemy jak mamy grypę. Przypominam, bo wielu zapomina, że jak chorowaliśmy na grypę, to nie przyjmował nas lekarz przebrany za kosmitę i nie nakładano na nas kwarantann, tylko dostawaliśmy leki na wzmocnienie (teraz wiadomo, że nie „ogólne”, tylko właśnie układu odpornościowego) i szło się pod kołderkę na tydzień-dwa, by nasz organizm ze swym systemem odpornościowym zafunkcjonował. Nielicznych, którym się to nie udało zawożono do szpitala, spośród których nieliczni umierali. Teraz ci będą umierali częściej, a dlaczego – napiszę poniżej.

I teraz chodzi o to, że wszelkie strategie tego pierwszego filaru, czyli kwarantanny, DDM oraz najważniejszy składnik pandemii, czyli panika – rozchwiewają filar drugi. Okazało się, że szelkie poczynania organizacyjne mające zmniejszyć transmisję wirusa prowadzą de facto do osłabienia ludzkiej odporności. Zobaczmy jak to się dzieje.

Po pierwsze zamknięcie powoduje zmniejszenie ruchliwości człowieka. A więc – przypominam początki „walki” – ograniczenie wychodzenia na spacery, nawet do lasu czy parku. I do tego panika, bo staruszkowie, którzy i tak mają problemy z aktywizacją ruchową dostali medialny pretekst do strachu, bo w każdym przechodniu ma się kryć śmierć. A pobudzanie do ruchu własnego ciała mocno stymuluje układ odpornościowy, Poza tym przebywanie na świeżym powietrzu i słońcu (naturalny generator witaminy D3) też wzmacnia ten system. A tu fizyczna zamknięcie powoduje potworne deficyty, co z kolei może prowadzić i prowadzi do osłabienia systemu immunologicznego z przewidywanymi skutkami. W dodatku jeśli już już wychodzi przy panicznym poziomie konieczności, to ma się na twarzy super maseczkę, która nie dość, że powoduje oddychanie własnymi spalinami, to jeszcze zbiera tygodniami cały syf z powietrza i zakaża nim osłabiony immunologicznie organizam.

Drugim czynnikiem obniżającym skuteczność działania tego systemu jest jego „wyjałowienie”. Chodzi o to, że gdy żyjemy normalnie stykamy się codziennie z masą zarazków, wirusów i bakterii i nasz system odpornościowy jest na stand by’u. Gotowy odeprzeć atak, bo go odpiera codziennie. Kiedy jesteśmy wyizolowani poprzez kwarantannę od kontaktu tego systemu z normalnym otoczeniem, system ten „przysypia”. Po co ma latać cały czas na patrole, jak się nic nie dzieje? Siedzi sobie w stróżówce i gra w karty. A wtedy trzeba już większych dawek patogenu, by go wybudzić z tego błogostanu. Czasami tak dużych, że jest już za późno na reakcję.

Następnym czynnikiem osłabiający odporność jest stres. W stresie funkcja organizmu kurczy się do podstawowych funkcji, zaś system odpornościowy zamiera. I teraz proszę sobie wyobrazić głównie ludzi starszych, o i tak nie najwyższym poziomie reakcji systemu odpornościowego, którzy codziennie słyszą o stosach trupów i o tym, że są w grupie ryzyka. Słyszą o samotności umierania „starców już niepotrzebnych światu”. Bez kontaktu z rodziną, bez ostatniej posługi kapłana, zafoliowanych nago w nieotwieranej trumnie. Ja bym się zestresował.

I teraz pomyślmy, że mamy człowieka z osłabionym systemem odpornościowym z tych trzech źródeł, który wychodzi na świat po kwarantannie, bo otworzyli. Ma tak słaby ten system, że byle co, a już na pewno pierwszy kontakt z kowidem go powali. A nie tak silny ten system, jak kiedyś, kiedy spacerował, kontaktował się na bieżąco z patogenami i się raczej (dodatkowo i to na poziomie paniki) nie stresował. I jeśli tak będzie się działo dalej jak teraz to będziemy mieli okresy kwarantann i zamknięć oraz DDM-owania się na wszelkie sposoby, które nam będą fundowały kolejne etapy narodowej utraty odporności. Potem – z i m dłuższą kwarantanną tym gorzej – będziemy kiedyś tam wychodzili na świat jak otworzą. I wyjdziemy bez tej odporności jak na golasa w zimie, bo sobie spruliśmy w domku jedyny sweterek, a potem będziemy narzekali na falę zaziębień, którą sami sobie zafundowaliśmy.

Wtedy władze będą reagować stanowczo, tłumaczyć, że to kolejna mutacja, tym razem z Podlasia i gwałtownie i jeszcze mocniej zamykać wszystko. I robi się spirala – jeszcze bardziej zestresowane społeczeństwo jeszcze bardziej potraci skuteczność swych systemów odpornościowych i wystawi się na działanie najmniejszych nawet zagrożeń, których wcześniej by nawet nie zauważyło.

To zaklęty krąg, spirala, która idzie tylko w dół, czyli właściwie korkociąg. A z niego ciężko wyjść nawet najtęższym pilotom. Wtedy trzeba zdaje się odpuścić gaz, który to wszystko tylko przyspiesza i położyć stery w odwrotną stronę do obrotu, do czego namawiają już coraz liczniejsi. Czyli wrócić do podstaw. Nabierajmy odporności, tak jak to było przez wieki. Najbardziej zagrożonych, czyli z poważnymi chorobami chronić, by nie narażać ich na kontakt. Reszta do roboty, na siłownie i spacery. Zaś przekaziory, które nas straszą codziennie i pracują na stresowy składnik utraty odporności… no właśnie, co my im możemy zrobić? No, państwowym można coś nakazać, jak się by chciało oczywiście. Prywatnym nic nie zrobisz, ale może to choćby wprowadziło jakąś różnicę w ich przekazie – kowidowy pluralizm medialny.

Bo teraz państwowe nadają oficjalny przekaz kowidowy, zaś opozycyjne media jedynie eskalują te szkodliwe w gruncie rzeczy obostrzenia, by dowalić rządowi. I jak to mówią Rosjanie: „nikuda nie dieniesz sia”. Tak to by było inaczej – państwowe mogłyby się pokusić o rozsądek, wtedy opozycyjne wyszłyby na panikarskie.

Ale się rozmarzyłem… Wiadomo, że tu nic się nie zmieni. A więc z opisanych powyżej powodów będziemy mieli coraz częstsze (wyprodukowane przez siebie) fale, o wyższych skokach zakażeń i krótsze między nimi przerwy. Coś mi się wydaje, że pomiędzy drugą a trzecią falą wyjdzie przerwa od „otwarcia” do zamknięcia na jakieś trzy tygodnie czasu. Kolejne fale to mogą byc już pojedyncze dni „otwarcia”. Oczywiście żartuję, ale epidemiologiczna „logika” bujania odpornością sama się doprowadza do absurdu.

Nie pukajmy się więc w głowę, gdy starsi, mądrzejsi oraz lekarze, którzy nie zapomnieli jeszcze lekcji biologii w liceum mówią prawdy proste: budujmy i dbajmy o nasz system odpornościowy, bo po blamażu szczepionek (nie immunizują, nie wiadomo czy działają na inne mutacje, ile razy trzeba się będzie zaszczepiać itd.) tylko ona nas może uratować. Skoro większość z nas ma się spotkać z tym wirusem nieuchronnie, niech się spotka przygotowanym. A nie jak teraz – z rozregulowanym systemem odpornościowym, w nadziei, że uchroni go dziurawa folia szczepionek.

A przygotowanie jest proste i znane od wieków: żyj aktywnie, jedz zdrowo, działaj fizycznie na świeżym powietrzu, spotykaj się z ludźmi, a wszystko to cię dodatkowo odstresuje. Brzmi to jak stara średniowieczna receptura, ale jest ona skuteczniejsza od tej średniowiecznej, która zamykała ludzi za murami bez opieki, by ci co mają wyginąć – wyginęli, a ci co mają nabrać odporności przeżyli. A to nam właśnie funduje obecna, „nowoczesna” strategia większości państw w reakcji na pandemię.

Odstępstwa są nieliczne i chlubnie pozytywne, ale o… Szwecji będzie za kilka dni.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.       

About Author

12 thoughts on “23.02. Uratują nas rzeczy proste

  1. W marcu/kwietniu można jeszcze było powiedzieć, że na strategiach walki z pandemią nikt się nie zna (bo i kiedy to mieli wypróbować?) i wszystkich to zaskoczyło.
    Ale teraz – po prawie roku – przydałoby się mieć jakieś pomysły na zarządzanie całością państwa w tej sytuacji. Mam wrażenie jednak, że na razie dzieje się to, co Polakom akurat bardzo dobrze wychodzi nie tylko w starciach z wirusem – czyli działanie od jednej akcji do drugiej.
    Tak w każdym razie to wygląda: ktoś rzucił hasło, że na cmentarzach będą tłumy? – no to siup, zamykamy cmentarze. Komuś się przypomniało, że sezon narciarski za pasem? – hop, zamykamy stoki. Nie, nie, w restauracji nie wolno siedzieć nawet dwa metry od drugiej osoby. Nie, bo nie. A w tramwaju/autobusie można stać pół metra od siebie. No, bo tak. A poza tym przecież wszędzie wiszą kartki z napisami o dystansie. Więc jak ci to przeszkadza, że jest ciasno, to pojedź sobie innym tramwajem albo idź na piechotę. Bylebyś nie skręcił przypadkiem do restauracji albo na siłownię.
    Ale hola, hola, nie jest z nami tak źle, bo przecież otworzyliśmy lasy i na razie jeszcze ich nie zamknęliśmy!

    Zero jakiegoś całościowego myślenia, ogarnięcia całości, a nie tylko działki przed swoim nosem (+ oczywiście ciągłe działania na tym, co właśnie nam się przypomniało albo ktoś nam coś uprzytomnił, a o czym dotychczas nie mieliśmy zielonego pojęcia). I co gorsza, końca tej komedii absurdów nie widać!
    Mój komentarz jest właściwie tak tylko obok tematu, o którym Pan pisał, ale prawdę mówiąc podczas czytania go wylało mi się trochę na tę głupotę rządzących (a piszę to ze szczerym żalem, bo dotychczas starałam się ich jednak bronić).

  2. Uratowały by nas rzeczy proste,
    gdyby nie prawo Kopernika-Greshama,
    które w dziedzinie zarzadzania społeczeństwem brzmi:
    gorszy polityk wypiera lepszego.
    PS
    Wpis 347, to celny artykuł.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *