25.07. Where is Simon?
25 lipca, dzień 510.
Wpis nr 499
zakażeń/zgonów
2.882.146/75.242
Nie, żebym tęsknił, ale gdzie jest Hołownia?. Aktywny, z politycznym ADHD debiutanta, jeździł, emulował „trzecią siłę”. Ja jestem szczególnie uczulony, bo o prawdziwej „trzeciej sile” napisałem swoją książkę, więc ściemniaczy w tym względzie wyczuwam przez ścianę. O Szymonie pisałem parę razy, nawet z powodu wpisu jak się popłakał – fejsik przyciął mi możliwość promowania swego profilu z „Dziennikiem zarazy”. Ale wróćmy do Hołowni dzisiaj – no jeździł, przemawiał i nagle”: klops.
Co się stało? Ano nietrudno skojarzyć to zniknięcie z pojawieniem się nowego challengera – Tuska. Tak jak z wirusami: była grypa, przyszedł koronaTusk i grypy hołowniowej ni ma. A przecież powrót Tuska to cios wymierzony przede wszystkim w Hołownię. Żeby zająć się celem ostatecznym (eliminacja Kaczyńskiego) Tusk musi najpierw odzyskać z Koalicją Obywatelską prymat na podium dla opozycji. No i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki platformerskiej koalicji zaczęło iść do góry (w sondażach, ach, któż rozpozna poruszenia „niezależnych” agencji badawczych?) I Szymon zaczął tracić. A to powinno być sygnałem do walki o swoje miejsce, a jednak telewizyjny gwiazdor polityczny – odpuścił. Nawet widziano go z nowo zdegradowanym do góry Budką, jak wspólnie wykazywali wyższość prawa unijnego nad polską Konstytucją, za którą jeszcze nie tak dawno obaj daliby się pokrajać.
Co się stało? No, ja mam pewną teorię. Okazała się zbieżna z teorią Stanisława Michalkiewicza, którą kiedyś uważałem za przesadzoną. Twierdził on, że ruch Hołowni jest ekspozyturą amerykańskich interesów, alternatywą dla Kaczyńskiego, by utrzymać wpływy USA, gdyby PiS stracił władzę. Akcje miał rozprowadzać Michał Kobosko, jako oddelegowany do tej akcji przez opuszczony przez siebie Atlantic Council. Nie bardzo mi się chciało w to wierzyć, głównie dlatego, że Michała znam i uważam go za zdolnego nuworysza w polityce, jednak niezdolnego do tak subtelnej wyszywanki.
Ale teraz wycofanie się Hołowni na boczny tor, ustawienie się w roli przyszłego koalicjanta Tuska, wskazuje, że Michalkiewicz mógł mieć rację. Jeśli bowiem Szymon był wystawiony przez Amerykańczyków, to jego wycofanie ma sens. Skoro Biden dogadał się z Merkel i przyjął jej ofertę, że w imieniu Stanów będzie pilnowała „interesów Jankesów” w Europie to to się składa. Oczywiście to jakiś pośledni poziom, po geopolitycznych decyzjach najwyższego szczebla o NS2 i oddaniu krajów Europy Środkowo-Wschodniej w pakt Niemcom (łącznie z projektem Trójmorza), to ma to swoje konsekwencje w naszym grajdołku. To znacza, że w polskiej polityce opcję amerykańską zajmuje wcześniej niż później opcja niemiecka. A tą zawsze reprezentowała PO i Tusk, nawet w czasie jego „wygnania” do Brukseli. W związku z tym wsparcie USA dla PiS będzie słabło, Biden opuszcza Europę, a więc i Polskę, w tę próżnię ma wejść Berlin.
I tu trafiamy na Szymona. W tej perspektywie jego rejterada oznaczać może, że robi miejsce dla opcji niemieckiej, a więc może to robić w koordynacji z Dużym Dealem. Amerykańska alternatywa dla PiS-u traci swoje uzasadnienie. A więc Szymon może pociągnąć jeszcze trochę i swój elektorat złożyć w darze dla koalicji z Tuskiem. Nie zniknie, będzie robił „na skrzydłach”, tam, gdzie Tusku jeszcze nie sięga. Może przynieść mu zdezorientowaną i naiwną młodzież plus postępackich katolików. A to się zawsze przyda. Będzie się pięknie różnił, by jednak mieć jakiś elektorat, bo wtedy Tusk zarobi.
Szymon zrobił swoje, Szymon może odejść. A taki był śliczny… amerykański.
Wszystkie Wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Nie raz pierwszy, w historii, Zachód pozwala Berlinowi „szarogęsić” się w Europie wschodniej, byle nie naruszał interesów tej zachodniej i USA. Miał Berlin swoje agentury i agentów-entuzjastów i ma nadal – ww. znamy wszyscy, ale nie jest jedyny. Natomiast amerykańska „przyjaźń” do nas jest bardzo umiarkowana i rozkwita zawsze tuż przed wyborami (u nich), bo przecież Polonia jest jedną z najpotężniejszych grup wyborców. A co do naszej sceny politycznej (a może areny, bo bardziej przypomina ona cyrk, nie przypadkiem sejm jest okrągły), to zawsze, gdy jakiś kandydat (człowiek czy partia) jest wygodny dla jakichś sił zewnętrznych lub układów wewnętrznych, to musi pojawić się jakiś „deus ex machina”, żeby odebrać głosy kontrkandydatom (pamiętacie Tymińskiego?). Taką też rolę spełnił Hołownia.
Od samego początku to wiedziałem. Na podstawie logicznego wnioskowania.