26.04. A taki był ładny, amerykański…
26 kwietnia, dzień 54.
Wpis nr 45
zakażeń/zgonów/ozdrowień
11617/535/2265
Jest taka technika kreowania wizerunku, którą nazywam „na kapłona”. Kapłon to szczególnie tłusty kogut, którego poprzez proceder kastracji doprowadza się do utuczenia. Chodzi o to by był odpowiednio duży i smaczny w momencie uboju.
Tak samo robi się z wizerunkiem… ludzi, których z góry przeznaczono na ubój medialny. Chodzi o to, by w momencie uboju kogut był tłusty. Technikę tę omówimy na przykładzie ministra Szumowskiego.
Gdy pojawił się w przestrzeni publicznej właściwie media z każdej strony go chwaliły. „Reżimowe” – wiadomo, zaś opozycyjne już wdrażały metodę „na kapłona”, to znaczy – zaczęły tuczyć medialnie ministra zdrowia, żeby nabrał wagi przed ubojem. Ubój był zaplanowany z definicji – minister rządu PiS-u nie może być dobry, a minister zdrowia w czasie pandemii jest z góry skazany na klęskę w kraju, w którym pandemia jest częścią wojny polsko-polskiej. Szumowski był w początkowej fazie bardzo popularny, nie można było na niego (jeszcze) naskoczyć, trzeba było wyczekać, bo wiadomo, że przy rozwijającej się pandemii musi zacząć przynosić złe wieści. Tuczono nadzieję, by była jak największa w momencie dekapitacji.
Na początku minister rzeczywiście miał swoje pięć minut. W Sejmie i na konferencjach rozsądnie i rzeczowo odpowiadał na zaczepki opozycyjnych polityków i dziennikarzy. W czasach mediów, od których widz nie wymaga zbyt wiele jego głównym atutem były… podkrążone oczy, widomy dowód, że minister czuwa po nocach i się przepracowuje. Minister tył medialnie, ba – nawet coś wspominano o nowym kandydacie na prezydenta.
Ale zaczęły się już przygotowania do uboju. Na pierwszy ogień poszły podkrążone oczy, bo się okazało, że to szwindel, ba – nawet moja ulubiona posłanka wyprodukowała kolejny bon mot, że „oczy Pana Ministra chodzą na pasku Jarosława Kaczyńskiego”. Potem już było z górki – kolejne obostrzenia (nagle wszyscy zapragnęli do ukochanego lasu), nieścisłość z maseczkami (raz był przeciw, raz nakazał). Wiadomo było, że po świętach ogłosi, że mogą się odbyć wybory korespondencyjne, a zwykłe to w przyszłych latach, ale ten wyrok na niego czekał już od miesiąca. I media udały, że są zdziwione – na rękach ministra pojawiły się plamki krwi. Odbył się rytuał uboju, że szafuje zdrowiem i życiem obywateli, by zaspokoić dyktatorskie zapędy Prezesa. Najciekawszy był zarzut, że minister jest… politykiem a nie lekarzem. Ja uważam akurat, że wszyscy ministrowie III RP byli politykami, zaś w czasach pandemii lepiej chyba by krajem rządzili politycy, nie lekarze, bo ci ostatni trzymaliby nas po półtora roku w kwarantannie. Politycy wypuszczą wszystkich wcześniej, bo nie patrzą na krzywe zachorowań tylko na spadki PKB, o słupkach poparcia nie wspominając.
Końcówka „kaqpłonienia” ministra to już przyczynkarskie pastwienie się na medialnymi zwłokami. Zarzuty o to, że minister oliwi państwowymi pieniędzmi spółkę brata, ataki ze strony lekarzy, czy to, że głosował przeciwko testom dla medyków – to już epilog. Chodziło o to by wiedząc, że przyjdą takie termina na ministra wykreować jego wizerunek na nadzieję, którą miał zawieść z góry wiadomymi decyzjami. A nadziei ma nie być, a już na pewno nie z tej strony.
Szykuje się drugi „bohater” pompowania rozbuchiwanych sztucznie nadziei. Powoli nadchodzi termin zwrotu z Senatu ustawy o wyborach korespondencyjnych i przegłosowanie jej w Sejmie. Wszystko będzie wówczas w rękach Gowina. I teraz się go pompuje, że „taki ładny, amerykański”. Ale wiadomo, że jak zagłosuje za tą ustawą, to znowu zawiedzie nadzieje. Sztucznie utuczone przez media. One nie muszą swoim plemionom tłumaczyć oczywistości, ale muszą wahającym się pokazać, że powinni porzucić wszelkie nadzieje na zmianę czarnobiałego tła wojny polsko-polskiej.
Więcej zapisków na moim blogu.