30.01. Kowidki – duża porcja

6

30 stycznia, dzień 334.

Wpis nr 323

zakażeń/zgonów

1.508.674/37.082

Znowu się nazbierało kowidków, czyli drobnych zjawisk z pogranicza epidemiologii, polityki i obyczajów, dla których w większości kronawirus jest powodem ich zaistnienia, albo są też znakiem czasów, które przyspieszają i skręcają. Gdzie skręcają? Coraz trudniej powiedzieć, a więc pewnie w lewo (i w drzewo). Ponieważ ostatnio odpuściłem ze dwa razy cotygodniowe podsumowanie w tym względzie, to dziś będzie sporo. A więc do dzieła.

Najpierw obróbmy polskie podwóreczko, bo tu chyba najnudniej. Ukazały się wyniki badań pracowni IBRIS, które wykazały, że ponad 58% Polaków nie jest w stanie wskazać lider polskiej opozycji. I to wcale nie oznacza, że to z powodu iż jest w tej konkurencji wyrównany tłok i nie można wyłonić zwycięzcy – rozpoznawalność rzeczywistych liderów opozycji jest bowiem na poziomie drugorzędnego aktora z drugorzędnego serialu. Ja już o tym pisałem, że i dlaczego brakuje Polsce opozycji – widać, że coraz bardziej.

A więc skoro opozycja, to pierwszy przykład z brzegu. Wiem, że to sadyzm, ale chciałem przypomnieć, że mieliśmy przecież niedawno ogłoszony ruch polityczny (o dość nieustalonej nazwie) pretendenta Trzaskowskiego, który miał zagospodarować 10 milionów głosujących nań. Nie chcę się również pastwić nad mediami i analitykami, którzy wróżyli tej inicjatywie spektakularny sukces. Na szczęście ruch ma swoją stronkę internetową z licznikiem członków (chyba tylko to ma, ale to masochizm jakiś). Polecam codzienne wizyty dla wytrwałych, by zobaczyć aktywność Polaków chcących odmienić nudną scenę polityczną. No, nie idzie, mówiąc w skrócie. Pan Trzaskowski ma takie kłopoty ze swoim miastem, że coraz mniej ludzi chciałoby powierzyć mu Polskę. Choć on pewnie bardzo tego chce, bo wyraźnie miastem jest zmęczony, a widać, że uważa (i słusznie), że łatwiej być prezydentem kraju niż prezydentem grodu nad Wisłą.

Zabawny graf, rzecz jasna na żółto, pokazujący pozycjonowanie programowe ruchu Hołowni. Zabawny, acz całkowicie oddający rzeczywistość programową tej formacji. Mamy tutaj opis wszystkich możliwych wariantów, nie tyle programowych, co narracyjnych. Czyli jak gadać godzinami ze wszystkimi, nie powiedzieć nic konkretnego, ale tak, by wszyscy się z nami zgadzali, a co najwyżej – nie konfliktowali się. Wszystkie możliwe warianty opinii ludzi z zewnątrz kończą się w ramionach Polska 2050, oprócz jednego, czyli niezgodnego z opiniami kogokolwiek z tego ruchu (co jest trudne, gdyż opinie są bardzo rozstrzelone). Wtedy, jak pisze Szymon „to osobista opinia, która w żaden sposób nie jest elementem naszego programu”.

Pozostańmy w Polsce, ale już bez polityki, choć jeśli – a tak będzie – napiszę coś o kowidzie, to i tak wyjdzie na politykę. Mamy geniusza obchodzenia przepisów. Nazywa się Grzegorz Schabiński i pochodzi z podkarpackiej Chyrowej. To „człowiek kumulacja” twórczego wcielania ograniczeń. To, że ukrywał swoją działalność hotelową pod szyldem wynajmowania pokoi jako schowków na narty, to banał. Nie zamknął też swego wyciągu i stoku, bo na górze ma kapliczkę i jadący tam to nie narciarze, tylko uprawiający kult religijny, płacący cegiełkę na kapliczkę. A co mają zrobić jak już się tam pomodlą? No to zjeżdżają. To nic – kiedy rząd „otworzył gospodarkę” po ostatnim lockdownie (czyli otworzył muzea i galerie) Pan Grzegorz przemianował swoją restaurację na Muzeum Lizaka i serwuje tam catering. Ja od początku wiedziałem, że to się nie uda. Polski rząd ma bowiem do czynienia z polskim narodem, który jest genetycznie i historycznie mistrzem świata w odnajdywaniu słabych miejsc systemu i urządzania się tam. Polecam najbardziej miarodajny w tym względzie dialog Von Nogaja z Wagnerem z filmu C.K Dezerterzy. No nie da rady…

No właśnie – my musimy kombinować, bo mamy taka kulturę, za to inną kulturę mają Szwajcarzy. Ci to mistrzowie demokracji bezpośredniej i zabierają się właśnie do referendum, w którym zdecydują czy rząd może ogłaszać – bez referendum – kolejne lockdowny. Genialnie proste. Żeby tak u nas… Ale żebyśmy wiedzieli czy jesteśmy dojrzali do tej formy demokracji – proponuję test. Ostatnio Szwajcarzy mieli referendum na temat dochodu gwarantowanego, czyli czy każdy Szwajcar może dostać od państwa stałą kwotę tylko dlatego, że żyje. I Szwajcarzy odrzucili ten pomysł w narodowym referendum. Jak obstawiacie wynik takiego narodowego zapytania w Polsce?

A w Norwegii inaczej. Ponieważ Oslo zostało zaatakowane prze angielską odmianę wirusa oprócz innych obostrzeń wprowadzono tam ścisłą prohibicję. Ja tam nie bardzo kumam o co chodzi z tym alkoholem i kowidem, czyli co ma jedno do drugiego, ale może się kiedyś dowiem, byleby nie od ministra Niedzielskiego, jak to będzie wprowadzał w Polsce. Myślę, że tu byśmy się (jak i wszyscy Słowianie) ruszyli. Wprowadzenie prohibicji w tak ograniczonym systemie dostępu do alkoholu jak w Norwegii może być dla oslańczyków właściwie niezauważalne. U nas to nie do pomyślenia, kiedy alko jest jednym z ważniejszych narzędzi do kolorowania kowidowego świata.

Spłonęła największa fabryka szczepionek na koronawirusa. Coś za dużo się pali ostatnio w Big Farma. Po tajwańskiej fabryce amantadyny został tylko popiół. Ciekawe, bo mamy trzy warianty. Przypadek, albo kwestie konkurencji. Tu mamy dwa warianty – konkurenci podpalają konkurentów. Albo producent spektakularnie obniża dostawy by wzmóc zapotrzebowanie i podwyższyć ceny. Ale się porobiło… Kłaniają się samopodpalenia jak w „Ziemi Obiecanej”, ale tam chodziło o ubezpieczenia.

Porobiła się… turystyka szczepionkowa. Możesz sobie polecieć do Dubaju z następującym zestawem: pobyt 21 dni i szczepionka dla dwóch osób. Koszty 50.000 $. To może by tak u nas? Na pewno koszty byłyby niższe a Polska taka piękna. Nawet pobyt dałoby się skrócić. Czyżby nowy model kreatywny dla upadających biur podróży?

Przy okazji wyszła sprzeczność pewna. Pani w internecie ładnie to zestawiła: jak umierasz z kowidem i chorobami współistniejącymi to wpisują ci w akcie zgonu, jako jego przyczynę „kowid”. Jak z chorobami współistniejącymi dostajesz szczepionkę i umierasz, to z powodu… chorób współistniejących. Czego nie rozumiesz?

Mamy postępy w testowaniu. Chińczycy teraz robią wymaz z… odbytu, bo podobno tam zagnieżdża się ta zaraza najbardziej. To rozumiem, że publiczne punkty testowania odpadają, tak samo te, gdzie się pobiera kierowcom. Bo to chyba tak ciężko się wygiąć, żeby przez uchyloną szybkę…? Chociaż u Chińczyka wszystko możliwe. Ciekawe czy kiedyś zaadoptuje to Europa, bo z lockdownami i DDM to małpujemy bez refleksji. (A propos – WHO „odkryło”, że słynne testy PCR, na których opiera się cała pandemiczność wirusa są… zbyt czułe i zaleciła – po roku, biedaczka – ich „odczulenie”, bo było za dużo wyników fałszywie pozytywnych. A nie mówiłem?)

Skoro już jesteśmy przy Chinach. Pamiętacie Państwo jednego najbogatszych ludzi świata? To Chińczyk Jack Ma właściciel Ali Express i wielu aplikacji królujących na chińskim rynku. Otóż ostatnio zaginął nasz miliarder (ma tych miliardów z 78) i nie wiadomo było co się z nim dzieje. Odnalazł się, ale zdaje się już nie jako właściciel swego imperium. Jak wyglądały wielotygodniowe „negocjacje” z rządem chińskim wszyscy są ciekawi, szczególnie amerykanie, by zobaczyć „jak to się robi?”. Chodzą pogłoski, że miliarder zmienił nazwisko na Nie Ma.

Co do tego jakie są relacje komunizmu z kapitalizmem ostatnio srogą (?) lekcję odebrał dyżurny komunista amerykański, kandydat do fotela prezydenta z ramienia partii dowcipnie przezywanej demokratyczną – Bernie Sanders. Otóż niezwykłą popularność uzyskało jego ikoniczne już zdjęcie z uroczystości objęcia prezydentury przez Joe Bidena, kiedy Sanders siedzi na krześle w kurtce i olbrzymich wełnianych rękawicach. Otóż za prawo do komercjalizacji tego zdjęcia Sanders uzyskał prawie 2 miliony dolarów. No, jako uczciwy komunista przeznaczy je na cele charytatywne, co świadczy o tym, że jest pewien, iż jego ulubiony ruch polityczny ma pewne i inne niż incydentalne źródła finansowania.

W ogóle to się człowiek zastanawia jak to jest z tymi celebrytami. Ledwie się czegoś dotknie taki gostek to już wszyscy lecą, że to musi być fajne. No ja i moi znajomi tak nie mamy. Jak czegoś dotkniemy w sklepie, zwłaszcza pieczywa (rękawiczki? A spróbuj otworzyć takie foliowe rękawiczki jak nie możesz poślinić palca przez tę pieprzoną maskę…) to raz że musisz kupić a dwa –  nikt nie mówi w wieczornych wiadomościach, że pan x wybrał pieczywo gruboziarniste z Łomży. A taki Musk – proszę bardzo, Pochwalił się w social mediach, że kupił czapeczkę dla pieska na serwisie etsy.com i wycena firmy wzrosła o ponad miliard dolarów. Taki to musi uważać co kupuje, bo może to wstrząsnąć giełdą.

Nie może zabraknąć obyczajówki przecież. Limit wyzwań dla tolerancji stale się podnosi – mówiłem, że to niepowstrzymany pochód jej weryfikacji. Transpłciowość to już passe, teraz mamy transgatunkowość. Tacy osobnicy odchodzą od nudnej walki na poziomie płci i identyfikują się jako inny gatunek. Na razie próby są dość prymitywne z doklejaniem sobie jakichś elfich uszu czy czego tam trzeba, ale patrząc np. na rozwój medycyny plastycznej to tu też początki były skromne, a dzisiaj – voila. Dlatego przypadek wszczepienia sobie „płetw pogodowych”, które zapowiadają (kolorem? dźwiękiem) pogodę, to dopiero raczkowanie. Wystarczy zobaczyć wszelkie filmy o obcych, by zauważyć skale przyszłych możliwości.

Mamy tez laureatkę. Pani, zdeklarowana feministka rzecz jasna, zaprojektowała krzesło, które zapobiega temu by się mężczyźni rozkraczali siedząc. Ja dopiero się dowiedziałem, że to jakiś problem jest damsko-męski i ma nawet swoje określenie jako „manspreading”. Podobno rozkraczony facet w takim metrze to obraza jakaś i trzeba temu zapobiegać (czemu nie karać?), choćby rozlaniem mu wody na krocze. Hmmm… Ja tam widzę (i w większość nie mam na to ochoty) w przestrzeni publicznej nie takie widoki u kobiet o spódniczkach wielkości chusteczki do nosa, czy dekoltach do pasa. I jakoś nie robię (i chyba większość mojego podgatunku) z tego wielkiego halo. Ale rozumiem, że zagorzałych feministek takie spódniczki i dekolty nie dotyczą. Suki ogrodnika?

No i na koniec, rzecz jasna element polski. W internecie ukazał się filmik jak jakiś gostek używa do rozwałkowania pizzy w którejś z restauracji… swojego penisa. Trwają szeroko zakrojone poszukiwania złoczyńcy, bo nie wiadomo co to za pizzeria i strach padł na cały przemysł. Interesujące spekulacje JAK policja rozpozna kulinarnego dewianta? Przynajmniej teraz wiadomo dlaczego w pewnych slangach mówi się na tę część ciała „wałek”. Ale co na to Wałęsa?

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

6 thoughts on “30.01. Kowidki – duża porcja

  1. Chciałbym załączyć drobne sprostowanie, pizzerman o którym pisze Pan na końcu artykułu nie używał penisa do rozwałkowania ciasta, on to ciasto brał niczym kobietę na kuchennym stole. Proszę na przyszłość obejrzeć nagrania zanim udzieli Pan nierzetelnych informacji.

    1. Niestety nie oglądam takich filmików, co doradzam. Posłużyłem się opisem z zacytowanego źródła. Jednak dziękuję za cenną 🙂 uwagę.

  2. Pan Schabiński z Chyrowej – to Beskid Niski, okolice Dukli, Podkarpacie 🙂
    pielgrzymowaliśmy do kapliczki na szczycie stoku
    daleko od Podhala
    pozdrawiam

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *