30.08. 900, czyli przenoszone rekolekcje

9

30 sierpnia, dzień 911.

Wpis nr 900

zakażeń/zgonów

5.306/29

No i dojechaliśmy. Dziewięćsetny wpis kronikarza pandemii. „Dziennika zarazy” planowanego na góra dwa miesiące. Skąd na tak krótko kombinowałem, ba –  byłem zapewniany przez kolejne fale propagandy? No, bo taki koronawirus to się (wtedy) wykluwał z tydzień czasu i wychodziło to tak: robimy reset – zamykamy się po domach, zobaczymy kto w tydzień zachoruje, tych się poizoluje, poleczy. Reszta po tygodniu-dwóch wyłazi na dwór i do roboty, i do życia. Dałem na to na zakładkę ze dwa miesiące czasu, bo myślałem, że po wypuszczeniu będziemy mieli do czynienia z cywilizacyjnymi efektami takich globalnych rekolekcji i będą one na tyle ciekawe, że wystarczy dwa miesiące brutto, by to opisać. Poszło inaczej.

No i wkopałem się z tym „Dziennikiem”. I się tam nie kryguję przed publicznością, że się tak z tym dla niej męczę. Dziennik miał być (na początku?) świadectwem głównie moich osobistych rekolekcji, przemiany, którą ze światem chciałem przejść, ja naiwniaczek, obserwując efekty dwóch tygodni zatrzymania się cywilizacji w dotychczasowym biegu donikąd. Wkopałem się, bo te zmiany potrwały (i trwają) dłużej oraz są wszechwektorowe, bo nie ma jak znaleźć dziedziny i obszaru, którą by kowid nie przemielił.

Ja miałem pewnego rodzaju naiwność, na początku podzielaną przez większość, że ten okres krótkiej kwarantanny będzie dla cywilizacji wartościowym doświadczeniem. Dwa tygodnie pauzy – nic się nie stanie, ale może siebie przemyślimy od nowa. I jako ludzie, jako rodziny, narody, państwa. Okazało się, że poszło nie tak, chyba z powodu długości tego procesu. Zdecydował o tym również pewien czynnik – niepewność końca, i w czasie, i w końcowym rezultacie. Przypominało mi to moje czasy w obozie internowanych – siedziało się bez wyroku i zamiast odkreślać dni do wyjścia – dodawało się je w niewiadomą przyszłość.

Mieliśmy przemyśleć naszą korporacyjną gonitwę, a okazało się, że korporacje nie poszły na kwarantannę i jeszcze bardziej przycisnęły. Mieliśmy wrócić do źródeł, porządku naturalnego, odkrycia wartości podstawowych, a to wtedy zaczął się progresywistyczny szał, który sprowadza naszą cywilizację na skraj upadku. Mieliśmy się poznać w zaciszu domowych izolacji, a okazało się, że nie jesteśmy w stanie ze sobą wytrzymać i drzwi do adwokatów rozwodowych nie zamykają się. Mieliśmy się zjednoczyć jako naród w obliczu jednego wroga (polska specjalność) a wojna polsko-polska wybuchła z jeszcze większą zajadłością, stawiając pod znakiem zapytania istnienie narodu polskiego jako wspólnoty podzielanych wartości.

Czemu tak się stało? No – odpowiedzi są różne: od fatum, które nad nami zawisło, niesamowitego zbiegu okoliczności, aż po wizje, że cały cyrk odpalili globaliści, którzy już to obiecywali z dziesięć lat temu i teraz tylko przyszedł czas (okazja?) na realizację ich planów. Ja chcę wyjść z tych dychotomii i zająć się w tę rocznicę rozważaniami na temat rzeczy naprawdę sprawdzalnych.

Bez względu na wersję mechanizmów kowidowych należy przyznać jedną rzecz. Konserwatyzm przegrywa od początku pandemii, lewactwo zyskuje, zdobywa ostatnie bastiony, nawet połknęło Amerykę. I nie tu miejsce by rozważać czy to się stało z ich komunistycznego poduszczenia, czy tylko wykorzystano okazję. Wersja, że jedynie wykorzystano okazję, jest jeszcze bardziej dołująca, niż ta, że wszystko zostało zaplanowane i wykonane. Bo to oznacza, że na świecie, na standby’u, stoją cały czas siły, które jak tylko okazja się pojawia, to mają już wszystko gotowe. Plany, narracje, środki, wpływy, tłumy. Wystarczy tylko kliknąć. I myślę, że to jest główny powód tej ekspansji.

Ja pamiętam, miałem raczej konserwatywne nadzieje. Że lud ganiany korporacyjnie otrzeźwieje, bo zobaczy w cichości kwarantann, że istnieje inny, prawdziwy świat. Samorealizacji, a jednocześnie uczestnictwa w społeczności, refleksji nad własnym bytem, w którym kształtuje się człowiek w epickiej walce pomiędzy przeznaczeniem a ambicjami, czy zachciankami. Okazuje się, że przelicytowałem. Byliśmy już mocno zoperowani i kowid nie był czynnikiem przemiany, ale wystawienia rachunków, spłacenia kredytu rezygnacji z wolności, który zaciągaliśmy niepostrzeżenie w latach przed pandemicznych. Pandemia wywaliła po prostu cały ten towar na wierzch, a spanikowany suwenir to wszystko kupił za mglistą obietnicę bezpieczeństwa. No tak – więźniowie w więzieniu na pewno czują się bezpiecznie.

Drugi czynnik jest dowodem wprost. Konserwatyści, mimo, że mają wiele odniesień do wspólnoty, to jednak są kosmosami osobnymi. Każdy swą wolność uprawia na swój sposób. Nie ma tam kolektywistycznych zapędów lewicy, która na gwizdek jednego (aktualnie) hasła jest w stanie skrzyknąć się w histeryzującą na różne nuty – masę. Karną armię, która wyjdzie, zatupocze, powrzeszczy, zaś guru pochodowi napiszą kilka artykulików, by to uzasadnić. Konserwatyzm odpuścił sobie taką walkę, dlatego przegrywa na tym polu, bo nie wystawił żadnej armii. Tylko pohukuje po lasach. Że ma rację. Ale racja nie wystarczy. Nie wystarczą wartości, trzeba, jak koledzy (towarzysze?) po drugiej stronie, mieć ostre miecze w sprawnych rękach.

I myślę, że dlatego taka lewica wygrywa. Tyle, że, jak zwykle, wychodzi, iż w krótkim terminie, bo zaczną przychodzić rachunki, a czerwoni padają wtedy kiedy bankrutują. Ale jak mają zbankrutować, jak cały ten interes finansują finanse. Takie co to dowolną kasę mogą nadrukować. A więc pytanie czy komunizm może zbankrutować jest kluczowe. A może jest tak, że zbankrutuje cały świat i ci co do tego doprowadzili będą ostatni w kolejce już nie do kary, ale zapłaty za konsekwencje swych czynów?

I gdzie ja miałem myśleć o takich konsekwencjach, zakładając na nartach na Słowacji ten swój malutki dzienniczek. Poszło nie tak i wygrał aktywny element. W związku z tym trzeba zawsze pamiętać w momentach wzmożenia – jak my się tu ekscytujemy doczesnością są tacy, co już myślą naprzód. Co będzie po wojnie, jak poprowadzić swoje sprawy w pandemii, by wyszło na nasze. A ludowi bieżącemu pokazywać łzawe scenki ze szpitali i okopów.              

Dziennik uratował mi życie w Kwarantannie Pierwszej – miałem po co wstawać z łóżka. I choć wstaję już dziewięćsetny raz by do niego wracać, nie mogę pospać do 9.00, to jednak mu dziękuję. Pisałbym go nawet dla siebie, do szuflady. A to, że mam tak wielu followersów cieszy mnie. Nie piszę o pandemii, tylko o tym jak zmienia się świat w tym przyspieszeniu, nie jestem pisarczykiem jednego tematu. Jestem publicystycznym podmiotem lirycznym, okularami, przez które patrzę na świat, a które, ku memu niekłamanemu zachwytowi codziennie ubiera parę setek ludzi, by popatrzeć na świat przez moje bryle. A to oznacza w największy luksus w obecnej sytuacji – poczucie, że w czasach ginącego świata nie jest się samotnym.   

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

9 thoughts on “30.08. 900, czyli przenoszone rekolekcje

  1. Gratulacje wytrwałości, ale już proszę uruchamiać ściepę na okrągły tysiąc. Bo to trzeba będzie oblać. Wyjdzie akurat na koniec, zapowiadanego przez Vernona Colemana, końca wolności:
    naturalnews.com /2022-07-10-humanity-has-few-months-of-freedom-left.html

  2. Za SJP:

    suwenir:

    podarunek, upominek pamiątkowy; souvenir

    suweren:

    w średniowieczu niezależny władca niepodlegający niczyjej zwierzchności

    również: suweren (społeczeństwo) – naród, społeczność, społeczność międzynarodowa (źródło Wikipedia)

    1. Widzę, że jeszcze nie załapałeś, że Autor lubuje się w kalamburach, celowo wykrzywiających znaczenie pojęcia, bo i to, co dziś uważa się za suwerena, nie jest już suwerenem, ale pamiątką po nim 🙂 Takich kalamburów u Autora znajdziesz dużo więcej.
      Ale zgadzam się w tym, że dla nowych czytelników Autor mógłby co jakiś czas przypominać o celowości takich przekręceń słownych 😉

      1. Ale ja żadnego kalambura w tamtym zdaniu nie widzę.
        To pewnie taki sami kalambur jak nazwanie dr Pieniążka lekarzem.
        Gdzie mi tam, maluczkiemu, do zrozumienia takich wyrafinowanych zawijasów pojęciowych.

  3. Ja akurat ani jednej minuty nie wierzyłem w tą „pandemię”, zbawienne lockdowny itd. To od razu wyglądało mi groteskowo, nie trzymało się logiki. Przez którki czas jedynie dziwiło mnie jak wielu ludzi jak łatwo to łyknęło. Ale potem przestało mnie dziwić, bo społeczeństwo – i te lewicowe i te konserwatywne – od dawna jest w okowach medialno-ideologiczno-politycznej bylejakości myślenia.

    Pisałem już w komentarzach, że wg mnie przyzwolenie na taki przekręt to przede wszystkim pokazuje upadek edukacji… i to nie tej, co jest teraz (Boże, uchowaj nas przed cymbałami, którzy dopiero dojdą do władz wszelakich, a teraz jeszcze nie skończyli 18 lat), ale tej edukacji, która kształciła nas jeszcze w latach ’90-tych. To już wtedy bezmyślność, bezkrytyczność i bezrefleksyjność zostały wtłoczone ludziom do głów – to już wtedy (odpowiadając Autorowi) konserwatyzm przegrał. Od kilku dekad w tym temacie jest już pozamiatane, a że się jeszcze jakieś kury z obciętymi głowami miotają po podwórku (kto miał babcię na wsi, ten wie o czym mówię), to tylko ostatnie podrygi czegoś, co już zostało (czas przeszły) wyparte prawie ze wszelkich ośrodków wpływu społecznego.

    Chwytanie za miecz to grubo spóźnione chciejstwo i kozietulszczyzna. Pozamiatane, panie autorze. I żeby mogło się cokolwiek odtworzyć, żeby się cywilizacja Zachodu odrodziła w przyszłości, to muszą zostać spełnione dwa warunki:
    Primo – Neomarksizm musi się obnażyć do reszty (po swoim nieuniknionym zwycięstwie), musi doprowadzić do zniechęcenia zwłaszcza nowe pokolenia (młodzi lubią kontestować zastaną rzeczywistość) i musi zbankrutować pod każdym względem (gospodarczo, ekologicznie, moralnie itd)… I tak się stanie prędzej czy później.
    Secundo – trzeba na wszelkie możliwe sposoby pozwolić przetrwać cywilizacji Zachodu w katakumbach (zachować wiedzę, kultywować pamięć, tworzyć nowe opracowania itd). I ten warunek może się sam nie wydarzyć, bo do tego są potrzebni świadomi sytuacji ludzie, którzy w tych katakumbach tak czy inaczej przetrwają i pewnego dnia dadzą pozostałym gotową alternatywę do zbankrutowanego neomarksizmu. A chwytając „ostry miecz” w sytuacji, kiedy bitwa się zakończyła i klęska jest oczywista – może tylko doprowadzić do dorżnięcia watahy.
    A c19 i inne okazje są tylko różnymi teatrami tej samej inwazji ideologicznej – postęp jednego oznacza też postęp drugiego.
    Tak więc nie czas na miecze, ale czas na gromadzenie zapasów przed zimą… winter is comming 🙂 Very long winter 🙁

  4. Ależ ten czas leci. Dla mnie od początku pandemii to okres ciężkiej pracy i chyba zmieni się tylko coś, jeśli prąd wyłączą. Gdzie mi tam czas na refleksję. Ale cieszę się, że lato już mija, będą dłuższe wieczory, czas na poczytanie. Powodzenia Panu życzę!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *