4.03. Na początku wcale nie był pan Mieczysław

1

4 marca, dzień 1097.

Wpis nr 1086

zakażeń/zgonów

3112/11

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Dziś mija ważna rocznica. To trzy lata temu u pana Mieczysława Opałki wykryto koronawirusa. Dotąd, czyli do 4 marca 2020 obserwowaliśmy cały świat z oddali, w nadziei, że to do Polski nie przyjdzie, choć dla wielu wydawało się to niemożliwe. Pan Mieczysław, wtedy 66-letni, przywlókł toto z karnawału w Duesseldorfie. Objawy były śmiertelnie niebezpieczne: gorączka, kaszel, duszności, utrata węchu i smaku. Nie wiadomo czemu trzymano go w szpitalu 18 dni, po czym wypuszczono. Co było na wejściu w ten lejek (warto wiedzieć, bo to lejek, w który weszła nie tylko cała Polska, ale i w różnym tempie cały świat)? Na wejściu był pozytywny test. A na wyjściu, czyli czemu pana Mieczysława wypuszczono – ano czekał z tymi swoimi śmiertelnymi objawami 18 dni, aż wyskoczy mu test negatywny. A więc w tę rocznicę warto wrócić do tematu-klucza, czyli testów.

To cud był jakiś. Koronawirus pojawił się dokładnie wtedy, kiedy pan Drosten w Berlinie wynalazł test na niego. To zaprawdę ciekawy zbieg okoliczności. No bo wcześniej to były jakieś grypy – do dziś ciężko gada odróżnić od grypy bez tego testu, szczególnie, zaś wśród tzw. bezobjawowych – a teraz już mieliśmy znacznik. I zaczęła się pierwsza fala, jasne, że zakażeń, bo co miał pokazywać test, jak się okazało w znacznej mierze fałszywie pozytywny? Do tej pory nikt nie badał rodzaju grypy jaki jest w kolejnych sezonowych falach, no, może tylko w ilościach klinicznych, by narobić szczepionek na (przyszły) sezon grypy. Tak naprawdę więc i pana Mieczysława, i całą resztę potem testowano narzędziem bardzo zawodnym, które rozpoczęło cały ciąg spirali śmierci.

No dobra, powiadają, nie da się pomierzyć tego drania zakażeniami, a więc może spójrzmy na czynnik weryfikujący ostatecznie, czyli zgony. Po pierwsze – pytanie: czy ostatecznie? No, bo znowu zaczęło się macherowanie z tzw. chorobami współuczestniczącymi. To dawało asumpt manipulacyjny, bo system działał tak, że jak ci tramwaj urwał głowę i cię zbadali (po co, niech mi kto powie?) na okoliczność posiadania koronawirusa i wyszło, że go masz, to w statystykach wychodziło, że przynależysz do zgonów kowidowych. No dobra, pal licho, odrzućmy śledzenie frakcji Z kowidem i NA kowida i popatrzmy na zgony w ogóle. Przykro powiedzieć (sanitarystom, bo ludziom normalnym to nie), ale nie było żadnej zwyżki zgonów w pierwszych miesiącach pandemii. Czyli jak to jest – kośba szaleje, ludzie panikują, a tu nic?

Spokojnie, fala ruszyła, było więcej zgonów niż poprzednio i to przyrastających w sposób spektakularny. Ale dopiero wtedy jak się za koronawirusa zabraliśmy na poważnie. To znaczy odrąbaliśmy ludzi od dostępu do służby zdrowia, przestaliśmy leczyć w szpitalach, rozdzielając ludzi z prawdziwymi chorobami mających pecha, że „zachorowali” na testy od terapii właściwej, pompując panikę medialną, która nie dość, że obniżała naturalną odporność w skali społecznej, to jeszcze powstrzymywała ludzi od kontaktu ze służbą zdrowia, gdyż ta pozowała z ekranów na drogę w jedną stronę, do umieralni. Zaciągaliśmy dług zdrowotny, który spłacamy do dziś. W dodatku jest to dług rosnący, gdyż po drodze dopożyczyliśmy na zdrowiu wchodząc w kolejny lejek – szczepienny.

Ale warto to powtarzać bez końca. Na początku był nie pan Mieczysław, ale testy. Jestem pewien, że bez testów, podważonych w tej pandemii jako „złoty standard” nawet przez ich wynalazcę, nie byłoby tego wszystkiego. Byłaby kolejna, może nawet nie najwyższa, fala sezonowej grypy, o kolejnym specyficznym przebiegu i tyle. Nie grzebałoby się w systemie, co skończyło się – jak widać – tragicznie, zaś szczepionki na tę „grypę” wziął by kto chciał, czyli w Polsce około 5-7%. A wzięło tego już nie wiadomo ile, bo okazało się, że akurat na tę chorobę, a właściwie przy tej technologii, proces szczepienia trzeba powtarzać w nieskończoność, a więc po kolejnych falach „odpadania” ludzi z programu szczepiennego konia z rzędem temu, kto wie ilu ludzi jest w sposób „ważny” zaszczepionych tą niezwykłą tarczą immunologiczną, która pojawia się i znika, kiedy Big Farma chce dorobić.

No bo z tymi testami to jest tak jak ze ślepym i kolorami. Powiedzmy, że mamy kogoś kto choruje na uleczalną ślepotę. Pewnego dnia zdrowieje i pierwszy raz odkrywa kolory. A to wcale nie znaczy, że – nawet dla niego – kolory przedtem nie istniały. Istniały, ale chory tego nie widział. Z koronawirusem – to samo. To musiałby być naprawdę cud, gdyby jednocześnie z ozdrowieniem ślepca pojawiły się na świecie kolory. I tak było z koronawirusem. Ale to historia na drugi odcinek, bo – co ciekawe – wraz z rocznicą pana Mieczysława pojawiły się rewelacje o tym skąd się wirus w ogóle wziął, a więc to jutro rozstrzygniemy kwestie kluczową. Czy i kto go wyhodował, kiedy i jak wypuścił i czy dojrzewająca wersja spiskowa w tym temacie nie jest puszczana właśnie w czasach bilansowania zamykanego tematu wirusa po to, by przygotować się do wytłumaczenia konieczności opisanych powyżej częściowo działań nadreaktywnych. Ale to jutro, gdyż pozostawiam Czytelnika w suspensie.

Dziś, w dzień rocznicy ponownie warto wrócić do kwestii testów, czyli początków całego zamieszania. Gdybyśmy stłukli ten termometr na początku wielu z nas by nie zauważyło tej gorączki. Zauważyliśmy i dotknęliśmy wszyscy tego dopiero kiedy zareagowaliśmy na wirusa, którego straszliwe rozprzestrzenianie wskazał nam fałszywy kompas. Reszta to już historia. Historia o tym, o czym tu piszę już po raz tysięczny – jak ludzkość weszła w lejek paniki, nie zaś jakichś szczególnych okoliczności pandemicznych. I kto na tym zarobił, a kto za to zapłacił.

To, że przeszliśmy – nie wszyscy – cali przez ten lejek wcale nie oznacza, że on zniknął. Nie, istnieje, cały gotowy, przypolerowany czeka na następny nawrót. A to już wcale nie musi być zaraz jakiś wirus, ba nawet nie jakieś klimaty czy inne wariactwo. Teraz już widać, że nie trzeba się szczególnie przed ludzkością tłumaczyć z tego, co się chce z nią zrobić. Pójdzie potulnie sama, tam gdzie trzeba. I trudno się oprzeć wrażeniu, że ta cała pandemia, razem z tymi testami, to były jeden generalny test, czy to się da zrobić. I był to test pozytywny. I to wcale nie fałszywie pozytywny.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.            

About Author

1 thought on “4.03. Na początku wcale nie był pan Mieczysław

  1. I po raz kolejny kłania się wywiad z prof. Pieniążkiem. On tam wskazał skąd wzięła się ta panika. W zasadzie, po raz kolejny można powtórzyć: Ten wywiad, dla mnie, wyjaśniający wszelkie działania po marcu 20202 roku administracji, lekarzy, mediów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *