4.04. Dane, czyli sztafeta medialna

12

4 kwietnia, dzień 763.

Wpis nr 752

zakażeń/zgonów (dzisiaj)

493/0

Przerobiliśmy już temat dwóch filarów kowidowych, fałszywie pozytywne testy i jedną z konsekwencji tego zjawiska, jakim jest fenomen zniknięcia grypy. Obecna faza wycofywania się władz zaczyna wyraźnie wskazywać na popełniane błędy i fatalne rezultaty tkwienia w nich decydentów zdrowia publicznego. Po prostu zmieniając rekomendacje i wskazując na nowe sposoby traktowania koronawirusa (jako „zwykłą” infekcję) decydenci sami pokazują co należało robić od samego początku, jako że dotychczasowe środki nie przyniosły pożądanych efektów, ba – miały swoje NOP-y (Niepożądane Odczyny Pokowidowe): społeczne, gospodarcze, w końcu – zdrowotne.

Dziś kolejny filar pandemii pada. Był on niezauważalny, ale co najmniej tak istotny jak zawyżające zakres pandemii testy, „od których się wszystko zaczęło”. Chodzi o częstotliwość i zakres publikowanych danych. To, że testy „zrobiły pandemię” to jedno, ale publikowanie tych wyników zrobiło „pandemię równoległą” – pandemię paniki. Bez niej trudno byłoby komukolwiek uzasadnić kolejne piruety logiki obostrzeń, ich fale, kuriozalne zasięgi, kary za byle durnotę, tresowanie społeczeństwa, wreszcie „przymusową dobrowolność” szczepień.

W dniu 2 kwietnia, taktownie odczekawszy jeden dzień, by publiczność nie myślała, że to prima aprilis, Ministerstwo Zdrowia opublikowało następujący komunikat, rzecz jasna na twitterze, bo tam się pojawiają oficjalne komunikaty:

„W związku ze zmianą przepisów dot. zwalczania #COVID19, zaprzestajemy codziennego publikowania na profilach #MZ informacji o liczbie osób objętych kwarantanną, liczbie zleceń na test POZ czy dziennej liczbie wykonanych testów antygenowych.”

Trzeba zaznaczyć, że wszystkie kraje, które odeszły od kowidozy (i to dawno) zaczynały od tego samego – przestawały publikować dotychczasowe dane. Znoszenie obostrzeń bez tego kroku nie miało żadnego sensu, bo zakres, częstotliwość oraz zaangażowanie mediów w panikarskiej ich publikacji uniemożliwiały stworzenie społecznego kontekstu sprzyjającego wychodzeniu z obostrzeń. Nie można było bowiem jednocześnie luzować wszystkich dotychczasowych restrykcji i w tym samym momencie straszyć ludzi danymi. A… powinno się, na logikę, tak robić. No, bo jeśli dane są coraz bardziej pozytywne, to właśnie trzeba je pokazywać, by mieć społeczny dowód na to, że wirus w odwrocie, więc postępujemy racjonalnie.

Ale takie dziwne działanie ma swoje uzasadnienie, na które ostatnio zwrócił uwagę „statystyk wyklęty” pandemii, Marek Sobolewski. Otóż wskazał on, że wycofanie się władz z publikacji danych jest fortelem uniemożliwiającym śledzenie wyczynów władz i niezborności ich działań w stosunku do deklarowanych celów:

„MZ likwiduje codzienne komunikaty dotyczące COVID-19! Trzeba przyznać, że MZ udostępniało szczegółowe dane. Dzięki tym danym, można było „na bieżąco” wykazywać sprzeczności w prowadzonej na ich podstawie polityce. Co starałem się od paru miesięcy robić.”

Co do tego czy rzeczywiście „MZ udostępniało szczegółowe dane”, to chodzą na ten temat różne opinie. Tropiciele za pomocą statystyki błędów i niechcianych (?) efektów działań władz musieli się często nagimnastykować, bo dane były mocno rozproszone (ministerstwo Zdrowia, GIS, GUS, urzędy stanu cywilnego itd.), by złożyć w jedną całość wielowątkowość analiz z wielu źródeł. Ale ok, przyjmijmy (ale w porównaniu z jakim krajem?), że odpowiedzialni za zdrowie publiczne dawali co mieli. Jest w tym pewna prawda, bo np. podawano praktycznie przez cały czas rozróżnienie zgonów Z kowidem i NA kowida, co dawało asumpt do różnych, nieciekawych dla władz, wniosków. Bo na przykład tacy Niemcy, czy Wielka Brytania wprowadzili takie rozróżnienie dopiero po… dwóch latach, ostatnio. I było to dla nich źródłem potężnego szoku poznawczego. I zaczęto stawiać niewygodne dla władz pytania, które za pomocą takich zestawień Polacy (oczywiście poza oficjalnym obiegiem medialnym) stawiali od początku pandemii.

W związku z tym mamy do czynienia z sytuacją ambiwalentną. Z jednej strony dobrze, bo przestaną straszyć i dawać mediom paliwo do kołysania falami nie koronawirusa, ale paniki. Z drugiej – pozbawiają wnikliwych tropicieli narzędzia kontroli efektów własnych działań. Jest jednak jeszcze jeden powód do (wątpliwej, jak się zaraz okaże) satysfakcji, tej już wspomnianej. Media nie będą miały już tego paliwa i może przestaną straszyć, zajmą się informowaniem. Ale tu mamy do czynienia ze sztafetą. Teraz pałeczkę „contentu paniki” przejęła w mediach wojna. Czyli wznieśliśmy się na chyba już ostateczny poziom straszenia społeczeństwa. Kowid jak kowid – miał swoje, oparte na wycofywanych dziś z publikacji danych, wzloty i upadki. Dziś mamy wojnę i dopóki ona trwa, a nawet po jej jakimś zakończeniu, będzie można bez końca dozować i falować wzmożeniem, strachem.

Moim zdaniem media z tego nie wyjdą. Spodobało się. Strach, jako narzędzie uniwersalne okazał się medialnym strzałem w dziesiątkę. Jest bowiem internacjonalistyczny, można „w temacie” zapożyczać się u innych mediów, państw, powielając te same tematy, chwyty. Wzmaga uzależnienie od mediów, tak jak u fanów horrorów – włączamy przekaziory niby aby się dowiedzieć co słychać, ale i skąd spodziewać się zagrożenia. Korzystamy więc z mediów codziennie, jak byśmy kupowali bilet na kinowy seans horrorów. A strach wzmaga u nas wyrzuty adrenaliny, ta zaś – uzależnia. I media mają żniwa, jak nigdy dotąd. A więc łatwo z tego nie zrezygnują. Tak jak wzmagały fale paniki, nawet ponad postulaty ultrasów-ekspertów, tak dzisiaj będą siały panikę wojenną. Niby dla dobra społeczeństwa, by było informowane, ale tak naprawdę, często nadmiarowo, by zarobić na swoim modelu biznesowym – zmianie sianej paniki w monetyzację strachu.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.        

About Author

12 thoughts on “4.04. Dane, czyli sztafeta medialna

  1. Moim zdaniem sytuacja medialna na wojnie z wirusem i na wojnie na Ukrainie medialna debata jest jednak inna. I reakcja ludzi inna. O wojnie tej prawdziwej mówią eksperci wojenni, żołnierze (zazwyczaj generałowie na emeryturze) i staram się ich słuchać. I oni nie straszą, nie żerują na ludzkich emocjach. To raczej suchy przekaz. Bez emocji. W porównaniu z emocjami w komentarzach o wirusie, komentarze o wojnie sa czysto technicznie. Nie dotyczy też to nas bezpośrednio(z wyjątkiem uchodźców), więc i emocje opadają. To jednak nie to samo. Kiedy wirus dotyczył nas bezpośrednio, a wojska medialne stały na pierwszej linii „walki”, na tej prawdziwej wojnie one raczej są podawaczami informacji, ale komentarze już są suche.

    1. Żartowniś z Kolegi. Jacyż to eksperci wojenni tak sucho i bez emocji zapodają? Różański? Koziej? Skrzypczak? Dukaczewski? Wałach (Wilecki)? Pokazują ich od pasa w górę żeby nie było widać jak się obesrali z tego braku emocji. Może trochę się wyróżnia gen. Polko. Nieobesrany, gra fetniaka ale też widać, że nie za wiele kojarzy jakie są rzeczywiste zagrożenia.

      1. Oj kol. nie docenia wiedzy owych . Nie sądzę by oni się bali owych ruskich rakiet i tego jaką amatorszczyzną zawiało na Ukrainie. To co pokazano podczas tej wojny, to dno i 5 metrów mułu. Pewnie gdyby Rosjanie chcieli tymi swoimi żołnierzami wejść do Polski to by ich pies z kulawą nogą przestraszył. Także widzę, że taki Skrzypczak ma swoją wiedzę i nie musi walić portkami przez ruskimi, bo nie przed czym. Tak jak Polko. Na pewno lepiej orientują się w tej wojnie niż co poniektórzy eksperci z Kremla. Rosję „ratuje” tylko guzik atomowy, którego Polska nie ma. A szkoda. Kiedyś było takie hasło: „Zróbmy ściepę narodową i kupny bombę atomowa”. I dziś hasło jak znalazł. Rosja działa z pozycji siłowej, rozumie tylko hasła siłowe, a skoro tak, nie ma sensu gadać z nią metodami jakie obrała Francja czy Niemcy. Trzeba walić po mordzie. Inaczej widocznie się nie da.

  2. przypomina mi się rozmowa p. red. Kani z dr. Targalskim – jednym z najtrzeźwiejszych chyba umysłów minionych lat, albo po prostu człowiekiem, który w oparciu o wiedzę umiał mówić prosto z mostu. (nawiasem mówiąc opowiadał on już kilka lat temu o zasobach i możliwościach wojskowych Rosji, czego mało kto słuchał, a co się teraz dobrze sprawdza).
    A więc rozmowa tego typu (z pamięci jadę – ale na pewno jest gdzieś na YT):
    Kania:
    – Ale straszny ten wirus, co? Tylu zakażonych, zmarłych no strasznie…
    Targalski:
    – ale ja nie widzę żadnych wiarygodnych danych o straszności, natomiast widzę nakręcanie histerii przez media…
    Kania:
    – No… o straszności wypowiedzieli się już eksperci.
    Targalski:
    – ale jacy to znowu eksperci? I dlaczego inni nie są dopuszczani?
    Kania:
    (jakby nie słyszała poprzedniej wypowiedzi T.)
    – Jednak najważniejsze, żeby nie panikować, bo stres bardzo obniża odporność…
    Targalski:
    – No widzi pani, najpierw pani wpisuje się w budowanie medialnej psychozy i paniki, a teraz mówi pani, żeby nie panikować. To się kupy nie trzyma…
    Kania:
    (zmienia temat)

  3. Mnie dzisiaj poraziła informacja, ze 85% ludzi zgadza się na płacenie większych rachunków, za cenę odcięcia się od ruskich.

    1. Bo widzisz ruski trollu, ludzie w większości są przyzwoici i mają więcej wyobraźni niż Baba z ruskiej wsi. Nie przymykają oczu na to co dzieje się na Ukr, wiedzą że niższe rachunki okupione są krwią niewinnych. I co najważniejsze wiedzą, że jak upadnie Ukr, przyjdzie czas na Polskę. Ruscy ustami Miedwiediewa, przyjaciela Tuska i Komorowskiego już zapowiedzieli, że marzy im się euroazja od Władywostoku po Lizbonę.
      Nie czytasz Babo niczego poza tym blogiem?

  4. Daliśmy się oszukać w przypadku Pomarańczowej Rewolucji, Syrii, kowida. Damy radę w przypadku Putina! Nie mam co do tego wątpliwości.

    1. Daliśmy się oszukać? Może lepiej dałam, dałem…
      Wiele zależy od tego z jakich źródeł informacji korzystamy i jak to robimy.
      Pomarańczową rewolucję, jej ukryte mechanizmy dość dobrze opisało BBC. Nie w wersji telewizyjnej tylko w serwisach radiowych (nadające na użytek krajowy były dużo lepsze niż World Service), ale przede wszystkim wydania internetowe.
      Sprawę Syrii, a raczej Arabskiej Wiosny, jej inspiratorów, mechanizmy,.., najlepiej przedstawiły media amerykańskie. W sposób druzgoczący dla Waszyngtonu…
      To wszystko oczywiście na długo przed cenzurą, o której n.b. dziennikarze BBC ostrzegali wiele lat wcześniej. Zapewne widząc dokonujące się w organizacji zmiany, a czego zapowiedzi mogły być odnotowane również przez uważniejszych odbiorców.
      Brak w tym wszystkim mojego odniesienia się do polskich (a raczej polskojęzycznych) mediów.
      No cóż, porównując przekaz dotyczący tych samych wydarzeń widziałem kolosalne cięcia, niekiedy tak duże że aż zmieniały sens przekazywanej informacji. Zresztą, czym tak naprawdę zajmowały się polskojęzyczne mendia przez ostatnie 33 lata, jak nie tylko odwracaniem uwagi Polaków od rzeczy istotnych?
      Jak nie aborcja to kościół, jak nie kościół to eskimosi, jak nie eskimosi to inna szarańcza. A tymczasem w ciszy i spokoju kraj został rozkradziony…
      Ale muszę przyznać że Wyborcza albo Rzeczpospolita, któraś z nich, rzuciła trochę światła na około Pomarańczowo-rewolucyjne wątki. Zostało wspomniane zaangażowanie biznesowe Bidena i kilku innych amerykańskich polityków w ukraińskich firmach związanych z dużą energetyką i dużym przemysłem. Został wspomniany również nasz Olek K. (wiadomo, wyszedł z dobrej szkoły ZMS-owskiej: „Socjalizm socjalizmem ale kasa Misiu, kasa!”).
      Tak czy inaczej zawsze idzie o kasę. Idee są po to aby ktoś ruszył dupę i w uniesieniu wolnościowym, patriotycznym, czy nawet tęczowym, zawalczył o to aby ta kasa płynęła w naszą stronę.
      I w tym miejscu jest pełne zrozumienie pomiędzy Mr Putinem i jego ekipą a MIC (jego znacznie większym i potężniejszym odpowiednikiem zza Wielkiego Stawu).
      Różnią ich głównie możliwości działania…

  5. Kolejny wpis świadczący o zagubieniu RedNacza w szybko zmieniającej się rzeczywistości lub przejściu na drugą stronę. Wskazuje na to m.in. dziwna niekonsekwencja:
    Ci sami rządowi aparatczycy którzy przez ostatnie dwa lata zajmowali się głównie wyniszczaniem Polaków na polecenie pewnych zagranicznych kręgów władzy, nagle na hasło WOJNA stali się wyrazicielami polskiej racji stanu i wzorem polskiego patriotyzmu.
    Nieważne że ta „polska racja stanu” polega głównie na tym aby umrzeć z honorem, ale wcześniej tak osłabić Ruskiego aby ten już nie był w stanie być przeszkodą dla planów wuja Sama.
    Nieważne również że ta „racja stanu” tak jest formułowana aby była po myśli tych samych zagranicznych kręgów decyzyjnych co w czasie plandemii. Tylko inne twarze.
    Niska moc obliczeniowa, nadmiernie przefiltrowane dane lub po prostu przelewy mogą tłumaczyć fenomen tego zagubienia…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *