5.10. Trzeci jeździec Apokalipsy
5 października, wpis nr 1302
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Wersja audio
Moim zdaniem idzie na zwarcie. Z tą Unią. Ja się od dawna zastanawiałem czemu oni tak tę żabę szybko gotują i to na kilka grzałek? Może wiedzą coś, czego my nie wiemy, czy przypadkiem nie okazało się – moim zdaniem – za kowida, że z nami można więcej niż nam się wydaje? Może wielu z nas myśli, że jak przyjdzie co do czego, to się lud postawi, a jednak taka decyzja to jest decyzja indywidualna. Ja wiem, większość się łudzi, że jak by co, to się przyłączy – przeżyłem to na zadymach w stanie wojennym. Ale ktoś musi zacząć pierwszy.
Kiedy armia przestaje uciekać?
Z reakcjami tłumnymi to jest pewna dziwna sprawa, która zawiera się w rozwiązaniu dylematu pt. „dlaczego wojsko rejteruje?”, albo w naszym wypadku „jak to się dzieje, że wojsko przestaje uciekać?” Zostańmy przy tym drugim przykładzie. Powiedzmy, że wojsko, tak jak teraz ogłupiałe społeczeństwo, zaczyna uciekać w panice. Pierwszy, który się zatrzyma, stanie i będzie do tego nawoływał – zostanie zmieciony. Jakoś tak się dzieje, że czy to wiele prób, czy większa liczba ludzi, czy jakiś ważniak z autorytetem wytwarzają masę krytyczną i spanikowany tłumek się zatrzymuje, większość widzi „trynd” i się przyłącza, bo widzi, że w masie, że można, że chociażby w tłumie to nikt nie pociągnie serią indywidualnej odpowiedzialności. I nagle wszyscy stają, ba – ruszają z powrotem, atakując tych, przed którymi jeszcze chwilę temu tchórzyli.
Widzę wiele analogii do czasów dzisiejszych, ale głównie w opowieści o tej sytuacji. Bo społecznie prawda jest taka, że większość wcale nie uważa, że ucieka, że ją ktoś goni, że trzeba by się zatrzymać, bo zaraz nas zagonią, okrążą i wybiją. Ta świadomość jest dziś – jeszcze – uważana za przewrażliwienie i histerię. Ma być cechą świrów, co to wszędzie widzą zagrożenie, pełni manii prześladowczej psują piękne horyzonty nowej normalności, marudzą, jak Kasandra, ztruwają miły nastrój. Tak, bo żabie gotowanej jest miło, a okazuje się, że tak jej wygarbowano skórę medialnie, iż jej tolerancja dochodzi do poziomu zadowolenia z wrzątku, w którym się już gotuje. A więc nie ma co liczyć, że ktoś zatrzyma tę tyralierę paniki, gdyż popędzany tłum uważa to za przebieżkę i to wcale nie jego gonią, tylko on lata za przeniewiercami we własnych szeregach. Ale dość tej analogii – wróćmy do rzeczy, czyli do Unii.
Czterech jeźdźców Unii
To już jest brnięcie w jakieś szaleństwo. Coraz więcej wskazuje na apokaliptyczny kwartet. Przypomnę o Czterech Jeźdźcach Apokalipsy. Wielu mówi, że przećwiczyliśmy pierwszego jeźdźca, czyli zarazę, na co można się zgodzić zaglądając pamięcią w czasy pandemiczne. Ćwiczymy obecnie rozpędzającego się jeźdźca pt. „Wojna”. Pozostały jeszcze dwa, czyli Głód i Śmierć. Tak, jakby nam je ktoś ustawił w narastającej kolejności, z wiadomym jeźdźcem na końcu. A więc czeka nas głód? W czasach nadwyżki w produkcji żywności? Co za wymysł?! Tak? No to pospekulujmy.
Zacznijmy od przemysłu, bo ten, jako część technologiczna, jest w pewnej części odpowiedzialny za rozwój rolnictwa, co to nas wyżywi, a może i nie. Globalistyczne trendy doprowadziły do deindustrializacji naszego kontynentu. Zanurkowały tu też i Stany, bo na chorobę globalizmu zachorował cały Zachód i ma podobne objawy. Sprawa nabrzmiewała podskórnie od wielu lat, ale goście, co to chcieli zatrzymać tę ucieczkę produkcji do Chin, byli zmiatani, jak rzeczone przypadki wojenne, wdeptywało ich w ziemię stado może nie spanikowanych, ale pożytecznych idiotów, co to wierzyli, że układ marżowy Zachód i zawijający w sreberka produkcję Wschód będzie trwał wiecznie. Jakby się ktoś interesował to było właśnie na odwrót – ta dominacja Zachodu nad Wschodem to tylko krótka przerwa w historycznie przeważającej dominacji Wschodu. Ale zakochaliśmy się w tej bajce i nadchodzi pora przykrego przebudzenia.
W wyniku działań zachodnich globalistów, rozwoju technologii i transportu okazało się, że można gros produkcji przenieść do zasuwających za miskę ryżu Chin, by Zachód mógł odebrać rentę dominacji swego układu, kontraktu zawartego ze swymi społeczeństwami. Wy tu chłopaki konsumujcie, jak praca to w zasadzie w mało męczących usługach, marża światowa będzie realizowana u nas, będziecie na ryneczkach popijać kawkę i na lato latać w tropiki. Emerytury forever, żadnych stresów – panowie świata. Przewagą miał być nasz kapitał, choć jego znaczenie – po powolnej detronizacji dolara – zaczęło się znacznie zmniejszać. Technologie osmatycznie wypłynęły na Wschód, który raz to kradł, a raz zainwestował w edukację swych przyszłych inżynierów.
Co wziął w zamian Zachód? Ano, jeśli chodzi o uczelnie to zaserwował uniwersytety gotowania na tęczowym gazie. Podczas, gdy Chińczycy i Hindusi zasuwali na politechnikach, wkuwając matmę i fizykę, u nas – pewnie z nudów, ale i z powodu lewackiego marszu przez instytucje – królowały nauki coraz bardziej miękkie. Pal tam licho nauki humanistyczne, ale przejście na nauki genderowe, poprawnościowe, feministyczne, czy ogólnie tęczowe pokazały kompletną nierówność w priorytetach Zachodu i Wschodu.
Wschód i Zachód
I Wschód zobaczył, że można. Że można, robiąc dla Zachodu, jednocześnie się poduczyć jak to robić samemu, a – bogacąc się powoli jako montownia świata – wyrobić na tyle zasobne zalążki swojej klasy średniej, by zawrócić konsumpcję na rynek wewnętrzny. W dodatku trzymając Zachód cały czas w szachu. Kowid bowiem pokazał, ale głównie Wschodowi, bo Zachód tu się wydaje ślepy, że bez Chin czy Indii to Zachód leży na obu łopatkach. Bez produkcji ze Wschodu nie jest w stanie u siebie zapewnić podstaw bezpieczeństwa, nawet w pandemii wisiał na włosku chińskich dostaw substancji do produkcji leków. I dalej wisi, bo o przeniesieniu strategicznej produkcji do Europy tylko się mówi, choć i nawet to – coraz mniej. Lekcja z kowida nie została odrobiona, a jak nawet ktoś coś bąknął, to i tak wielkie koncerny, pozbawione własnej bazy produkcyjnej, i tak wolą wrócić do Chin, niż samemu odbudowywać własna bazę produkcyjną.
Z Europy zniknęła bowiem nie tylko klasa średnia, ale i klasa, że tak powiem – robotnicza. Brakuje umiejętności, bo niby skąd miałyby się wziąć? Z tęczowych uniwersytetów? Szkolnictwo zawodowe praktycznie nie istnieje, zaś szkoły średnie produkują masowych aspirantów do wyższych uczelni gotowania na gazie. Praca na Zachodzie staje się sposobem na nienachalną redystrybucję dochodu w celach socjalnych. Europejczyk się rozleniwił, gdyż doprowadził go do tego stanu socjal i wysoko opłacane zawody o ujemnym znaczeniu praktycznym. Odwrotnie na Wschodzie – tam się nie bawią w żadne zieloności i tęczowości – owszem, moim zdaniem (głównie poprzez Rosję) są oni tam zainteresowani podsycaniem tych samobójczych trendów na Zachodzie. Żaba ma sama sobie podkręcać termostat w akwarium upadku. Ostatnio pojmany i zwrócony Rosjanom ich szpieg, a właściwie agent wpływu wskazywał swymi działaniami jak jest zadaniowany wywiad i jakie tematy są ważne dla Wschodu, które Zachód ma kupić: aborcja, zieloność, tęczowość, pacyfizm, oraz – szczególnie w Polsce – eskalacja wojny polsko-polskiej. Tak nas rozwalą, a właściwie – tak sami siebie rozwalimy.
Dwie funkcje ekologii
Tyle produkcja. Osobna rzecz, o której chcę to trochę dłużej, to kwestia ekologii. To połączenie dwóch dezintegracji: jedna nakierowana na wspomnianą produkcję. Ta jest duszona na Zachodzie nie tylko z powodów marżowych, ale ta historia jest opowiadana „na miękko”. Kwestii realizacji marży kapitalistów lud by nie zrozumiał, ale że to robimy dla planety, dla przyszłych pokoleń, to już jest przekaz, może nie zrozumiały, ale do wciśnięcia dla maluczkich. To, że się to kupy nie trzyma to nie ma żadnego znaczenia. Wracając do naszej analogii – w tej sprawie wojsko ucieka, główni panikarze krzyczą na trwogę, że trzeba się wycofać z okopów industrializacji. Zaś panika jest tak wielka, że każdy kto się spróbuje zatrzymać, a zwłaszcza przekonać resztę do zaprzestania tej szaleńczej gonitwy w przepaść, będzie zmieciony. Jak nie przez tłum, to przez oficerów wyposażonych w nagan „mowy nienawiści”, do którego – obok kłamstwa oświęcimskiego, zobaczycie – doszlusuje niedługo kłamstwo klimatyczne. To dla niego nakładamy na europejską produkcję własne i bezsensowne obostrzenia, które czynią z naszego kontynentu pustynię przemysłową, co się od razu przekłada na pustynię technologiczną. Skansenujemy się.
Ekologia ma też i drugie oblicze – wspomnianego jeźdźca trzeciego Apokalipsy – Głodu. Unia wykańcza rolnictwo i naiwny jest każdy, kto myśli, że to z powodów klimatycznych. To tylko, moim zdaniem, pretekst do likwidacji rolnictwa jako klasy społecznej. Ma ono dla globalizmu same wady: zazwyczaj rataje są konserwatywni, dość niezależni, choć polityka uzależnienia ich od dopłat procentuje na rzecz unijnego globalizmu. Mają też wadę największą: chłopi są depozytariuszami wartość zabójczej dla globalizmu – rozproszonej własności prywatnej i to mocno osadzonej, bo w ziemi. Nie są to żadne akcje, obligacje, depozyty, bo te można wykończyć w parę dni i za pomocą klawisza „enter”, a z ziemią to jest kłopot. A więc zglobalizowana Unia widzi w rolnictwie wroga numer jeden, zaś cała kwestia ekologiczna to tylko taktyczna pała, w dodatku służąca do napuszczania miastowych na chłopów, czego byliśmy świadkami w narracji dekonstruującej ostatnie społeczne efekty strajku rolników. Miastowi wytykali rolnikom traktory za miliony, pożyczki na dobrych warunkach, dopłaty za niesianie i że „rolnik śpi, a żyto mu rośnie”, co pokazywało nie tylko brak zrozumienia dla nowoczesnej produkcji żywności, ale też mentalną ocenę rolnictwa jako siedliska ciemnogrodu rodem z „Konopielki”. Ale czego się tu spodziewać po ludziach z miasta, którzy uważają, że jedzenie bierze się z Biedronki, tak jak dzieci uważają, że prąd się bierze ze ściany?
Unia nie taka cwana
Myślałem, że Unia jest cwana. Że za pomocą unijnego „pasażera na gapę”, czyli lekko stowarzyszonej z Unią Ukrainy wykończy do cna europejskie rolnictwo i zrobi to w hipokryzji pomagania walczącemu krajowi, choć benefity finansowe zbiorą oligarchowie i międzynarodowe korporacje, zaś korzyści polityczne – tylko Bruksela. Że Ukraina, nieobarczona ograniczeniami, takimi jak ich zachodni koledzy zmiażdży cenami swych konkurentów, z Polską na czele. I że do tego dojdzie jeszcze Mercosur.
Trzeba tu trochę wyjaśnić o co chodzi. Unia pomyślała sobie, by jednak znaleźć wąską ścieżkę pomiędzy ideologiczno-biznesowym wycięciem rolnictwa a groźbą spotkania Jeźdźca Trzeciego, czyli Głodu. Nawet – słuchajcie, słuchajcie! – lewica rozumie, że idolo to ideolo, ale jak w rezultacie zazieleniania (i teraz zaniebieszczania, bo będziemy niedługo liczyć ślad wodny, obok węglowego) zaburczy w europejskich brzuszkach, to mogą urzędnicy zielonego ładu zawisnąć „zamiast liści”.
I tu pojawił się pomysł Mercosur (Mercado Comun del Sur, czyli Wspólny Rynek Południa). Chodzi o to, by Unia znalazła sobie globalną farmę do produkcji żywności. W Ameryce Południowej. Wiadomo, tam jest po taniości, prawa pracownicze niżej iż w Chinach, a więc będzie korzystnie. Niech oni tam sobie smrodzą, jak w przemyśle dla nas Chińczycy; co daleko od oczu to daleko od, zielonego, serca. Niby mamy jedną planetę, ale jak to nie u nas, to można się okryć z w płaszcz zielonej hipokryzji. Ameryka Południowa się ucieszy, bo dostanie wielkie pole do eksportu, ceny będą zaś na tyle niskie, że dorżnie się ostatniego europejskiego rataja. Lud zaś, głównie miastowy, z głodu nie zdechnie, pola się zugoruje, by otrzymać malownicze widoki i rozlewiska, gdzie zakróluje natura. Trzeba tylko zrobić tam u nich „jeden rynek”, ale nie konsumpcji, tylko produkcji, widzieć kontynent jako jednego producenta, który będzie spełniał jednolite normy. Tak jak Chiny stały się halą produkcyjną świata, tak jego PGR-em ma się stać Ameryka Południowa. W dodatku – ku zadowoleniu tej ostatniej. Pomysł wydawałby się znakomity, oczywiście z punktu widzenia Brukseli, ale mamy dwa kłopoty.
Pierwszy to taki, że jeżeli wzorem przemysłowych Chin, produkcja żywności przeniesie się do Ameryki Południowej, to uzależnimy się od tego w równym stopniu, co od przemysłu Wschodu. Po prostu utracimy zdolności produkcji żywności w stopniu strategicznie samodzielnym. A z żywnością to nie jest tak, że można na nią poczekać, jak na chińskie chipy czy API z parę tygodni. Przecież jak zabraknie nam zboża, to go sobie nie wyhodujemy w tydzień. Trzeba będzie gdzieś kupić. I wkrótce, przy przenoszeniu produkcji żywności do Mercosuru i równoległą utratą własnych zdolności tym razem, po chińskich, znajdziemy się w rękach południowoamerykańskich. A więc sami się pchamy w lejek.
Ślad drzewny
Drugi kłopot polega na nadgorliwości, co to – jak mówią – gorsza jest od faszyzmu. Oto już Unia witała się z południowoamerykańską gąską, aż tu nagle spod płaszczyka wspólnych interesów wychynęło kopytko diabełka ideologicznego. Unia bowiem psuje cały układ: forsowane jest prawo w zakresie zalesiania. Wyjaśnię poprzez analogię. Mamy już wprowadzony tzw. CBAM, czyli de facto podatek od importowanego śladu węglowego. Chodzi o to, by w ramach zielonego szaleństwa nie tylko produkty europejskie miały przestrzegać zasad walki ze śladem węglowym. Chodzi również o import. Tłumaczenie jest dwojakie: po pierwsze ekologiczne, pt. mamy przecież jedną planetę i jest wszystko jedno GDZIE ten ślad jest wydalany, bo nie ma planety B. A więc nie ma mowy o przenoszeniu w świat „brudnych” technologii i sprowadzaniu do Europy produktów naznaczonych węglową śmiercią.
Z drugiej strony mamy do czynienia z argumentacją ekonomiczną. Musimy wprowadzić cło wyrównawcze, bo nasi europejscy producenci są obciążeni kosztami zieloności, zaś tańsze, choć brudne, produkty wytworzone w krajach nie obciążonych takimi kosztami mogą cenowo wykosić na europejskim rynku firmy zielone. Stąd ten podatek. Ale clou zasadza się na jednym – Europa pozbawiła się bazy produkcyjnej, a więc jedyne dostępne produkty, czyli te z brudnego Wschodu, będą dalej jedyne, tylko, że droższe. O podatek, z którego przychody pójdą na… szczerzenie idei zieloności.
Tak samo ma być ze „śladem drzewnym”. Wiadomo od dawna, choć to w wielu przypadkach mit, ale zostawmy to, że w Ameryce Południowej areały pod rolnictwo pozyskuje się z wycinania drzewostanu. A to przecież, zwłaszcza puszcza amazońska, płuca całego świata, choć to kompletna bzdura. Ale nieważne. Teraz wszyscy eksporterzy do Unii będą musieli wykazać ile drzew padło przez ich produkcję, bawiąc się w beznadziejną grę w wyliczanie „śladu drzewnego” na każdy kilogram wołowiny i naliczaniu od tego karnych opłat. Na środowisko, rzecz jasna. A więc cały pogrzeb na nic. Ten ruch bowiem podniesie sztucznie koszty, w związku z tym i ceny na produkty, które miały konkurować cenowo i wszystko wróci na swoje, poprane, miejsce. Żywność, która miała być tańsza, przez klimatyczne mrzonki podrożeje i sprytny plan bierze w łeb. Południowi Amerykanie się załamali, rząd berliński podobno protestuje, ale nie będzie to pierwszy przykład kiedy niemieccy urzędnicy z Berlina skapitulują przed niemieckimi urzędnikami z Brukseli. Tak było chociażby w przypadku niemieckiego przemysłu samochodowego, gdy jedni namówili drugich, by tradycyjny przemysł samochodowy dał się namówić na elektryczny eksperyment, w którym wygrali…. Chińczycy.
Kto zatrzyma uciekająca armię?
I mamy taką walką bytu z materią. Już chłopaki się tam domówili na interes z jednej strony i ideolo z drugiej, aż tu pośpiech zepsuł wszystko. I tak jest zawsze z postępakami. Niby robią tam interesy, ale jak przyjdzie do szaleństwa ideologii to następuje niepowstrzymywalna zaćma. Lewa ręka sięga drapieżnie po termostat i podkręca potencjometr grzania na całego. Żaba puszcza bańki pary już nosem i zaraz dojdzie do przesilenia. Ale, kończąc naszą analogię, kto zatrzyma się pierwszy w tej panicznej ucieczce armii? W sumie to bez znaczenia, to tylko kronikarska ciekawość. Bo ktoś się zatrzyma na pewno, prędzej czy później. Trudno, żeby wszyscy rzucili się w przepaść. Szkoda będzie tylko tych nawoływaczy daremnych, stratowanych, bo zatrzymali się za wcześnie. Ale to mniejsza szkoda, niż cała armia w ucieczce, przed samą sobą, zaganiana naganami politruków. A jak znam historię, to ci z naganami szli pierwsi przed pluton egzekucyjny nowego rozdania. Zaś ich mocodawcy zazwyczaj unikali kary, co nadaje optymizmowi przyszłości pewną gorzką nutę wynikającą nie z determinizmu, ale doświadczenia. Doświadczenia, które mówi, że im większe przewiny, tym bliżej do bezkarności.
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.