9.09. Zadyma koalicyjnych permutacji, czyli demokracja z excelkiem w ręku

5

9 września, wpis nr 1223

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Jak już pisałem kiedyś, żeby się zająć polityką na serio – trzeba odrobić lekcje. Wszystkich tych, którzy utyskują na polityczny świat zastany dzielę na dwie grupy: tych, co pozostają w pięknoduchostwie swej postawy krytykanckiej, nie wychodzą poza nią, ze swych wyżyn oceniają wszelkie inicjatywy, że wciąż nie jest dość idealne, szukają ździebeł w oczach swych potencjalnych reprezentantów, nie widząc belek systemu we własnym oku, nie schodzą do nizin brudzenia się bieżącą polityką i głównie bojkotują, co wszystko razem tylko… wzmacnia system, nad którym biadolą. Druga grupa, to ci, którym się chce, idą w działalność i odpadają na poszczególnych etapach, rozerwani na strzępy przez  kodeks wyborczy z jego rozsianymi wszędzie polami minowymi dla nowicjuszy. Brakuje im cierpliwości i dwóch rzeczy: lektury kodeksu wyborczego ze szczególnym uwzględnieniem metody proporcjonalnej wg. D’Hondta oraz… mapy Polski podzielonej na okręgi wyborcze. Ja wiem, że to ciężkie jest, bo z jednej strony szczytne ideały, narracyjne zaśpiewy, a z drugiej – banalny kalkulator i mapka.

Od tego, gdzie nie dochodzą nowicjusze, zaczynają (i najczęściej niestety kończą) partie stare. Te znają infrastrukturę tej maszynki bębnowej, z której wyskakują najpierw głosy, a później – mandaty. Bo uzyskanie głosów to jedno, zaś mandatów, to całkiem inna sprawa. Tu na to cudowne przemienienie ma wpływ wiele czynników, które decydują o zwycięstwie lub porażce: ilość mandatów do uzyskania w danym okręgu, układ list przeciwników i naszych, praca kandydatów na listach, czy geografia lokali wyborczych. A więc na takiej pragmatyce wywala się wielu nowych chętnych, bo system wyznacza tu dość wysokie bariery wejścia, pomijając już nawet kwestie finansowe.

Ale jak to się już ubije, to dochodzi do kolejnego poziomu kalkulacji: koalicje. Ja, dzięki wsadowi nieocenionego Pawła Klimczewskiego, który walczy z systemem w Katowicach z list Konfederacji, pokusiłem się o to, by statystyczny obywatel mógł zaglądnąć przez ramię w papiery, które codziennie ogląda pod światło każdy sztab wyborczy, licząc te swoje szabelki. Oto tabelka wyborów na 2023, zrobiona na podstawie aktualnych badań opinii publicznej, zamienionych na mandaty. W pierwszej części mamy ilość mandatów dla każdej z partii, poniżej kombinacje głosów do większości sejmowej przy koalicjach: kolumna partii i wiersz koalicjanta. Zabawa jest w uzyskanie 231 głosów, bo to jest większość sejmowa. Popatrzmy:

Co z tego wynika? Ano wiele. Po pierwsze – żadna z partii nie uzyska samodzielnej większości, a więc czekają nas korowody koalicyjne. Zobaczmy jakie. Tam, gdzie koalicje są możliwe zaznaczyłem wynik pogrubiony i na czerwono, a więc zacznijmy od możliwości:

Wielka koalicja, czyli PiS+PO (322 mandaty)

Wydaje się niemożliwa, ale to będzie test na system. Czy, by bronić Polski Pookrągłostołowej, oba wojujące plemiona zbliżą się do siebie? Oczywiście aby ratować Polską przed chaosem (o chaosie ciut później). Zobaczymy więc gdzie są priorytety: czy dalej sobie skaczemy do gardeł, nawet za cenę dekonstrukcji III RP po przedterminowych wyborach, czy ratujemy RP (ale wtedy tylko Trzecią), idziemy na gorzką współpracę, by pogonić szczeniaków z Konfederacji, jedyny element antysystemowy? Te dwie formacje po 2005 roku zamierzały przecież stworzyć taką koalicję, potem się drogi tak mocno rozeszły, że – szczególnie KO – pójdzie z KAŻDYM, byleby przeciwko PiS-owi. Ale jak będzie zagrożony ten duopol, który daje pewność na naprzemienne rządzenie dwóch walczących plemion, to kto wie, czy utrzymanie tego stolika nie będzie priorytetem? Dodać należy, że jak by się kto pytał to 322 głosy POPiS-u dają możliwość zmiany konstytucji, jeżeli ta obu partnerom w czymś by wadziła. Choć wątpię, bo na razie konserwuje ona ten układ grania w politycznego dupaka, gdzie tylko wymienia się zero-jedynkowo tego, kto ma aktualnie uzyskać benefity z walenia w tyłek suwerena.

Brunatna koalicja, czyli PiS i Konfederacja (247 mandatów)

Z punktu widzenia opozycji, to będzie właśnie na brunatno, czyli zarządzą nami faszyści. Koalicja to byłaby trudna i, jak pisałem, dowiodłaby, że Konfederacja poszła za przystawki benefitów personalnych. PiS może tę koalicję sobie ciułać, ale skorumpowanie aż 46 posłów z 62 przynależnych Konfederacji może być trudne. Jak już pisałem, będzie to próba dla Konfy, czy da radę utrzymać spoistość swych szeregów, by po – pewnych wtedy – przedterminowych wyborach, zagrać już o całkiem inną, nieprzystawkową rolę.

Lewą ręką przez prawe ucho, koalicja PiS+3D (230 mandatów)

Koalicja trudna, ze względu na zarzekanie się Hołowni, że z Kaczorem to nigdy. Wymagałaby właśnie przejścia wszystkich z 3D (Trzecia Droga) do koalicji z PiS-em plus jednego głosu z mniejszości niemieckiej. Jak już kiedyś pisałem, ten dziwoląg niemiecki, przy równoważeniu się głosów plemion, zyskuje na znaczeniu i kto wie, czy nie będziemy mieli premiera Niemca, od którego jednego głosu będzie zależał kształt sceny politycznej większości. Ale wróćmy do koalicji. Moim zdaniem jest wyłącznie matematyczna, gdyż powodowałaby potencjalny rozłam. Hołownie tyle już nagadały na PiS, tak bardzo się zarzekały, że teraz trudno będzie o taki fikołek. Z PSL w tym kociołku nie mam problemów, gdyż wiadomo, że wedle nich wybory wygrywa ich (dowolny) koalicjant, zaś posiadanie 100-procentowej zdolności obrotowej jest już w tej formacji przysłowiowe.

Czerwone i czarne (ups…, co to za flaga, hmmm…), koalicja PiS+Lewica+3D (260 mandatów)

Jak się spełnią powyższe postulaty koalicji PiS+3D, to może można będzie doprosić i lewaków. Tym blisko do PiS z powodu podobieństw polityki transferów socjalnych, dzieli ją tylko obyczajowość. Ciekawe jak bardzo? Lewica też się może podzielić na tę postkomunistyczną, mniej ostrą obyczajowo i radykalną, tę od Zandbergów czy Bieroniów. Jeśli ci się podzielą na pół i 3D podzieli się na peeselowców, co to pójdą na koalicję i hołowniowców, co to nie pójdą, to może PiS coś uciułać. Wtedy spory obyczajowe spadną na drugi plan, socjalistyczne zaś podejście do gospodarki zbliży strony. Nie wiem tylko jak to PiS swoim wytłumaczy, ale dziś przeciwnikiem jest ten straszny Tusk, zaś – jak można zauważyć – lewica jest zapraszana na salony telewizji publicznej i dopóki nie gada wprost o aborcji i LGBT, to gada tak jak PiS.

Klęska jednej listy, koalicja KO+Lewica+3D (212 mandatów)

Z tabelki widać, że opozycji ni jak nie pójdzie. Jakby się nawet dogadali, to i tak są pod progiem większości. Oczywiście Tuski się srożą, że to przez tych rozbijaków jedności, głownie hołowniowych, ale matematyka jest okrutna: nawet jak dodać te wszystkie głosy – nie wychodzi 231, no nijak. A wiadomo, że słupki przy takich figurach od Sasa do Lasa, to się nigdy nie dodają – zawsze się traci wyborców nie gotowych na takie szpagaty, jak współpraca aborcyjnej lewicy z kościółkowym PSL-em. Przy takich transferach zawsze się traci parę procent, to znaczy parę mandatów. I jak teraz wychodzi 212, to od jednej listy przecież nie przybędzie, bo premia za zjednoczenie przy tak rozstrzelonych ideach i jedynym haśle ***** ***, to za mało, by przybyło. A więc Tuski opowiadają bajki z mchu i paproci, wylewając swoje frustracje na Hołownię, szykowanego jako kozła ofiarnego, na którego zrzuci się wszystko, by znowu wyłgać się przed swoim elektoratem za kolejną porażkę. Tusk umie liczyć, zaś jego elektorat jest na to uodporniony, a więc obecną nagonkę na 3D trzeba traktować jako taktyczny zabieg na „po wyborach”. Tusk liczy, że przegra, tu popieram tezę Ziemkiewicza, liczy się z porażką, walczy dla kurażu, ma już winnego przegranej – stawia zaś na jedno: jak zwykle tylko na siebie, czyli wystartuje na prezydenta. I tak się skończy wzmożenie tłumów: Donald pojedzie na salony, zamiast boksować się w polskim bagnie premierostwa.

Listy podprogowe, czyli co będzie jak się ktoś nie dostanie?

Tu warto się zatrzymać. Bierzemy D’Hondta do ręki, z którego wynika, że głosy partii które nie przekroczyły progu, de facto zaliczają się tym partiom, co ten próg przekroczyły. Zmarnowanych głosów dostaje najwięcej ten, co zebrał swoich najwięcej. A więc taki PiS dostanie więcej jeśli np. taka 3D dostanie tak z 7% i jako koalicja wymagająca progu ośmioprocentowego nie załapie się na dzielenie mandatów. Ćwiczyliśmy to w 2015 roku, kiedy Lewica się tak wykopyrtnęła. Jej głosy przeszły głównie na PiS, na tyle, że rządził samodzielnie. Gdyby Lewica wtedy weszła, paradoksalnie, zmusiłoby to PiS do szukania większości z Kukizem, a tak, z samodzielną większością, Kukiz do niczego nie był PiS-owi potrzebny. Inaczej zobaczylibyśmy Kukiza i jego ludzi w rządzie, co chyba tylko przyspieszyłoby odkrycie co to za zbieranina była. W efekcie Kukiz został rozebrany na organy zasilające stabilną większość PiS-u, z przerzutami funkcjonującymi aż do dzisiaj.

W efekcie przepadnięcia więc takiej 3D zostałoby – mówiąc w skrócie oczywiście – do zagospodarowania 45 jej mandatów, te poszłyby „do góry” wedle głosów liderów (i to – uwaga – bez względu na poglądy przepadniętych głosujących) i PiS mógłby sobie spokojnie uciułać tych 16 głosów i zrobić rząd z… Lewicą. I teraz popatrzmy – Tuski są głupie, że walą w Hołownię, bo jak ten nie wejdzie – podarują swoim kolegom z Lewicy potencjał koalicyjny z PiS-em. Co prawda dla nich matematycznie wszystko jedno czy z Hołownia pod progiem czy nad, czy z nim, czy przeciwko niemu, ale tak czy siak, głupio robią, bo przejście przez próg 3D daje tylko możliwość jednej koalicji: PiS i Konfederacji. Ta zaś, jak się rozsądnie zaprze i do rządu nie wejdzie, to zafunduje nam przedterminowe wybory, w których moim zdaniem, cały POPiS dostanie systemowe bęcki. Ale, jak powiedziałem, Tuskowi, za którym idą naiwne tłumy, nie zależy na Polsce, nawet na własnej formacji, byleby tylko dać się wynieść do rangi prezydenta kraju, pod międzynarodowy żyrandol.

Oczywiście nie miejsce tu na analizę permutacji wszystkich możliwych wersji. Jedno jest pewne: przepadnięcie 3D pod progiem, czy przepadnięcie Lewicy, czy obu partii razem to duża korzyść dla PiS-u, bo taki układ zbliżałby partię rządzącą do samodzielnych rządów. Do tego dochodzi jeszcze kombinacja z pakietem senackim, tak, że może się powtórzyć sytuacja z obecnej kadencji, gdy to PiS nie miał Senatu, co jedynie spowalniało o 30 przepisowych dni wejście ustaw z parlamentarnej większości. W kadencji 2015-2019, kiedy PiS miał Senat, „ważne” ustawy przechodziły cały cykl czytań parlamentarnych i procedur w „izbie refleksji” w dwa-trzy dni.

Rząd mniejszościowy

Konstytucja jest tak skonstruowana, że moment powołania rządu jest kluczowy. Jak się już go powoła, to nie tak łatwo go obalić. Może którejś z partii (Lewica, Konfederacja) przyjść do głowy jednorazowy akt zgody na powołanie rządu, bez wejścia do niego. Wystarczy tylko jedno głosowanie. Jakie są benefity dla wspierających? Ano, niewielkie. Może jakaś nadzieja na przepchnięcia własnych projektów w ramach handlu wymiennego. Może jakieś synekurki, nie w rządzie, ale w instytucjach publicznych. Tak czy siak – jakaś współzależność, z drugiej strony szachowana wycofaniem poparcia. Ale wtedy dla konkretnych projektów ustaw rządzących. Bo rząd już by był. Można byłoby go obalić poprzez odwołanie go, ale to wymagałby z kolei konstruktywnego wotum nieufności, czyli zaproponowania alternatywnego premiera z poparciem nowej większości. Trudne, przy takim rozstrzeleniu sejmowych partii.            

W rządzie mniejszościowym rząd co prawda może administrować tylko, bo jego przedłożenia mogą być za każdym razem detonowane i wymagałyby tworzenia każdorazowo taktycznych koalicji. Ale po kiego to opozycji? No, chyba tylko po to, by świat oglądał jak się tam miotają i tracą punkty na przyszłe, przedterminowe wybory. Krótko mówiąc – jak się już powoła rząd mniejszościowy, to później nie tak prosto go zdmuchnąć. Wiem od swoich znajomych z PiS-u, że liczą oni tam właśnie na taki wariant: jednorazowa zgoda Konfederacji na rząd, zmniejszenie legislacyjnej biegunki (minus obowiązek wdrażania prawa unijnego, a to lekko licząc 80% stanowionego prawa w Polsce), administrowanie rozporządzeniami a jednocześnie równoległe przekupywanie biernego koalicjanta. Frukty władzy nie takich doprowadzały do pokracznych kompromisów. PiS-owi się to zawsze jakoś udawało, a więc czemu ma nie liczyć, że zgrany numer przejdzie i tym razem?

Chaos

Czekają nas więc ciekawe czasy po tym 15 października. Nie wiadomo jak będzie, a wiadomo, że jak nic – nic nie będzie tak jak było. Podzielam pogląd, że to ważne wybory w naszym kraju, pomijając tych, którzy KAŻDE wybory uważali do tej pory za przełomowe, bo tak to jest w plemiennym pseudo-myśleniu. Jak nie my wygramy, to świat się zawali, zabierzemy nasze dzieci-siostry i wyjedziemy do Kanady. A potem się wyjeżdża jednak do Brukseli, na ciepłą posadkę, którą zapewnia polski system nie promujący przecież kompetencji. Tak, to będą ważne wybory, ale najważniejsze będą te wybory po tych październikowych. Po pierwsze – wybór Konfederacji, by się nie sprzedać, po drugie, co jest konsekwencją tego pierwszego – wybór Polaków w przyspieszonych wyborach. Bo to będzie sąd ostateczny nad pookrągłostołową III RP. Jak się ją pogoni, to na długo (bo wymrą), jak pozostanie – to też na długo, bo kolejna nadzieja na zmianę, będąca na wyciągnięcie ręki, runie w otchłań plemiennego kosmosu wojny polsko-polskiej.   

I ta III RP w okresie rządowego bezhołowia będzie grzmiała, że właśnie świat się wali, że trzeba wrócić do plemiennej rzeczywistości, bo inaczej nie będzie ciepłej wody (nawet z legionellą) w kranach, że to wszystko przez tych młodocianych faszystów w garniturkach i trzeba przez to przejść, jak przez młodzieńcze wągry, by zrozumieć, że innego świata ma nie być. Że bez tych trupów po Okrągłym Stole to żyć nie możemy, choć są już tylko duchem podziału na „naszą lewicę i naszą prawicę”. Że podział Polaków ma być kotwicą ich ograniczanej suwerenności, gwarancją wpływu obcych patronów. I wtedy należy się wsłuchać w te wszystkie głosy, bo one będą właśnie o tym, by utrzymać to trzydziestoletnie status quo, w którym wszyscy dobrze się czują, no, może z wyjątkiem obywateli. Ale ci, w dzisiejszej demokracji zdegenerowanych elit są już elementem coraz bardziej pomijalnym.    

Napisał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

5 thoughts on “9.09. Zadyma koalicyjnych permutacji, czyli demokracja z excelkiem w ręku

  1. PANIE REDAKTORZE, Sójka świnię podkłada w postaci Międzynarodowej Karty Szczepień z wpisanym szczepieniem na Covid, którego nie na, a pan tu spekulacje wyborcze, owszem potrzebne. Ale czas na publiczne konsultacje MKS do 14.09 czyli tylko do najbliższego czwartku:
    https://www.rynekzdrowia.pl/Serwis-Szczepienia/Bedzie-Miedzynarodowa-Ksiazeczka-Szczepien-i-szersza-lista-szczepionek-Zmiany-od-1-pazdziernika,249659,1018.html
    Trzeba wysłać wój sprzeciw, choćby „anonimowo” z nowego e-maila, bo nikt nie usprawiedliwi potem bezczynności wobec tego bezprawia

    1. Sprzeciwem to oni już sobie nawet … nie podcierają. Bądźmy realistami. Jedyna nadzieja jest taka, że konfa będzie miała te czterdzieści szabel, no i się nie zeszmaci. Chociaż jak patrzę na prawie całkiem samotne działania pana Brauna, bez żadnego wsparcia ze strony kolegów partyjnych, to mam duże wątpliwości. Został chyba tylko różaniec. No, ale niestety katolicy to też, w przytłaczającej większości, ogłupiali kowidianie.

  2. Nikt nie pogoni bandy czworga, bo cała nasza Polska to w większości ich dziedzictwo. Ludzie nie chcą silnej Polski, chcą przekupywania ich własnymi pieniędzmi, dotacji subwencji i ławeczek ufundowanych przez UE. Może jest gdzieś tam inna Polska, co chce istnieć jako naród, tu w stolicy nie widać tego.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *