2.06. Kowidowi przepisywacze
2 czerwca, dzień 1187.
Wpis nr 1176
zakażeń/zgonów
64/1
Zapraszam do wsparcia mego bloga
Wersja audio
Wywiad z doktorem Czyrycą właściwie domknął mi całość kowidowej historii. Zamknęły się ostatnie otwarte drzwi i można posiedzieć spokojnie w środku. Jest taka tradycja, że trzeba usiąść przed podróżą, a wyraźnie ludzkość po doświadczeniach pandemicznych wybiera się w kolejny etap, nieznany, nawet dla jego projektantów. Nieznany, bo nie wiadomo czy wyjdzie. Ten zwyczaj, tak piękny i słowiański, ma swoje pragmatyczne uzasadnienie. Dobrze jest przycupnąć przed podróżą, wyskoczywszy z gorączki przygotowań, popędzań i spóźnień, by się choć na chwilkę zatrzymać i przypomnieć sobie czy… czegoś się nie zapomniało.
Otóż jak sobie siedziałem w tym pokoju kowidowej holistyki, to tknęło mnie jedno. Kiedy ostatnio peregrynowałem po mediach z okazji zamykania projektu „pandemia”, to powtarzał się wszędzie jeden refren: no tak, może przesadziliśmy z reakcją, ale przyszły rekomendacje z centrali, a właściwie nie wiadomo skąd i cóż było robić, zastosowaliśmy się, a jak ktoś ma teraz pretensję to nie do nas. Tak było wszędzie w mediach w czasie mojego tour, kiedy dziennikarze prowadzący próbowali się zabawić w empatię decydentów.
Po pierwsze trzeba zadawać pytania najprostsze, zwłaszcza w czasach gdy gadulstwo zaciemnia brak rozumu i racji. Pytanie – kto to są ci „oni”, którzy nagle całemu światu nakazali (jak?) robić to samo, wchodzić te same lejki, by móc przyglądać się temu, jak z tego nikt już wyjść nie może, bo stał się – już wtedy osobno i na własną odpowiedzialność – ofiarą już nie swoich decyzji, ale zawierzeń, no właśnie: komu?
Pierwsze co przychodzi na myśl, to WHO, że to stamtąd szło. No dobra, ale jak? Przecież w każdym z tych krajów mają ministerstwa, które odpowiadają za zdrowie publiczne, są za nie odpowiedzialne, bez względu czy i do jakich organizacji międzynarodowych należą. Takie USA, to za Trumpa na jakiś czas zawinęły się z WHO i jak rozumiem leczono tam tak, jak wcześniej. Ale jakie jest przełożenie tego co mówi czy rekomenduje WHO na przymus stosowania w danym kraju? Ustrojowo – żaden, ale to na razie, bo to się zmieni jak w 2024 WHO stanie się światowym ministerstwem zdrowia. A może to oblig organizacyjny, że jak należysz do WHO, to musisz się słuchać ich rekomendacji jak świnia grzmotu? No, nie bardzo – bo przykład Szwecji zaprzecza takiemu podejściu. Ta niewątpliwie będąc członkiem WHO, dostając od niej rekomendacje, ba – później i napomnienia, zachowała się inaczej niż inni członkowie tej organizacji. A więc można było.
Pozostają jeszcze bardziej nieformalne czynniki wpływu: ludzie. Nie wiadomo skąd tacy wypłynęli, wedle jakich mechanizmów funkcjonowali, bo to ani ranga, ani stanowisko nie przewidywały ich późniejszych pozycji wręcz kowidowych papieży. To oni twierdzili, że „nauka to ja” i nauka, nie wiadomo dlaczego, posłuchała się ich. Fauci, to już kultowy przykład takich nie tyle już karier, ale wyniesienia do roli person zarządzających pandemią. Trzeba przyznać, że w ogóle cała pandemia to proces kumulacji władzy w wąskich ciałach, w dodatku kompletnie nieformalnych. Teraz kiedy przychodzą remanenty widać ten przeskok – doradcy niby doradzali, ale ich słowa były prawdą ostateczną. Jak to się działo? Ano przez czynnik polityczny. Polityk od tego ma ekspertów by ich wysłuchiwać, ale nie by ich słuchać. Gdy jest inaczej, to rządzą eksperci, zaś to polityk na końcu musi ponieść odpowiedzialność. To, że chce mu się tego jak psu orać, wcale nie zwalnia go z odpowiedzialności. Na końcu to jest tak jak z ruską rakietą: polityk zwala na fachowców (tu – generałów), zaś fachowcy odpowiadają, że oni mu mówili co i jak, zaś co on z tym zrobił, to już decyzja decydenta.
No dobrze, niech będzie, że skoro tam jakaś góra rządziła, formalna czy wicie-rozumicie nieformalna, to nasi się słuchali, bo tak jest. No, to staje przed nami znowu pytanie, kiedyśmy sobie tak przysiedli przed wspomnianą podróżą: no to skoro przychodzą rozkazy, które się tylko kryją pod neutralną nazwą rekomendacji, do wykonania, to po kiego nam dublowanie tych struktur w każdym z państw? Po kiego nam Sanepid, co oni tam wymyślą, najwyżej napadną na klub nocny, ale zboże z Ukrainy to przejedzie niebadane na cały kraj. Po kiego nam cała ta buda, którą dowodzi pan Cessak, która ma badać skrupulatnie każdy medykament wpuszczany do obrotu, a szczepionki nawet nie dotknęła? Po co nam te wszystkie instytucje badające oddziaływanie leków, ich odbiór społeczny, promujące prozdrowotność. Jak widać potrzebne jest tylko szybkie biuro tłumaczeń z europejskiego na nasze i sprawa jest gotowa. Skoro oni tam tylko przekładają rozkazy „z góry” z kupki „winien” na „ma”, to ja to z kumplami możemy to zrobić. Do tego nie trzeba skończyć żadnej uczelni, mieć katedrę i profesurę, pławić się w świetle nauk. Biuro tłumaczeń powinno wystarczyć.
Cała ta medycyna, jak wyszło z wywiadu z panią profesor Opalko (niecnie zbanowanego przez polskie izby lekarskie, te pieniackie), jest funta kłaków warta. Widać to po dyskusjach z lekarzami zawziętymi: wypieranie logiki, machanie dyplomem przed oczyma nieuka, zaś w pracy przepisywanie procedur do terapii, którą ordynuje system uzgodniony z Big Farmą, przypieczętowany tym, że lekarską wiedzę zastępuje szantaż refundowania lub nie procedur, jeśli te zboczą z wyznaczonej ścieżki.
Wiedza lekarska odchodzi wraz z doświadczeniem medycznym, które nie wytrzymuje próby sproceduralizowania praktyki. W tej sytuacji jakiekolwiek holistyczne podejście jest z definicji szatkowane nie tylko procedurami, ale zawężającymi się specjalizacjami, które zaczynają się i kończą w ramach wąskiego obszaru, a organizm nie działa przecież od specjalizacji do specjalizacji.
Skoro tak wszyscy tańczą, to pora zapytać kto pokazuje aktualne kroki i gra całą muzykę? Jak tam jest, tak jest, ale wiadomo jak nie jest na pewno. Nie jest to suma doświadczeń milionów lekarzy na świecie. Ta wiedza się nie dodaje, nie jest transmitowana pomiędzy medykami. Nowości nie wynikają z prac naukowych, ale z raportów producentów nowych lekarstw, terapii i… chorób. Coś tak, jak ze szczepionką na HPV, ale o tym za niedługo. Jest tak hierarchicznie, że mamy do czynienia z formułą choinki: od wąskiego szczytu robi się coraz szerzej jak schodzimy coraz niżej. A my na dole dostajemy ten cały chłam, dla którego pacjent wyleczony to zysk utracony.
I jak tu wierzyć teraz medycynie, skoro ten mechanizm, funkcjonujący i przed pandemią, ostentacyjnie przyspieszył w kowidzie? I po co nam to całe towarzystwo? Sanepid odgapia od WHO, Niedzielski słucha Fauciego, Cessak kupuje szczepionki, nie widząc nawet i tak dętych raportów producentów, zaś lekarz w przychodni nie gada z pacjentem, tylko zagląda do kompa co mu tam wyrzuci maszyna losująca Big Farmy, jak już się wpisało do odpowiednich rubryk objawy.
Zaprawdę takie jaja byłyby niemożliwe w żadnej innej branży. Co dowodzi, że ludzkie zdrowie jest tak czułą i niezwykłą dziedziną ludzkiego życia, że zniesie wszystko. Nawet brak logiki i największe przekręty. W płonnej nadziei, że to dla naszego dobra.
Napisał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Panie Redaktorze, zadaje Pan celne pytania, logicznie pyta Pan kto i w jakim celu, po czym porzuca Pan drążenie zagadnienia opisując ni stąd ni z owąd, choć również logicznie, jak wygląda struktura hierarchiczna w tzw. medycynie. Czyżby odpowiedzi na pierwotne pytanie, które się same nasuwają, były zbyt „szurskie”, zbyt niemożliwe, żeby mogły być przez poważnego i szanowanego Autora wyartykułowane? Czyżby to było niemożliwe, że politycy w zadziwiający sposób ulegają sugestiom nie do odrzucenia płynącym z jednego tajemniczego źródła? Czy to da się wytłumaczyć wyłącznie jakimś mechanizmem opisywanym przez psychologię i socjologię? Czy to znaczy, że politycy w poszczególnych krajach nie są inteligentni, ani cwani, żeby nie zorientować się, co to za gra? Czy służby specjalne i wywiadowcze poszczególnych państw też są ślepe i niezainteresowane czymś co się działo na światową skalę? Wątpię. Czy to nie wygląda jak ogólnoświatowa zmowa sterowana z jednego ośrodka i kto chce pozostać u władzy musi zaakceptować grę? „That, detective, is the right question.” (I, Robot 2004).