17.09. Czy Kościół (jeszcze) wierzy w Boga?
17 września, dzień 199.
Wpis nr 188
zakażeń/zgonów/ozdrowień
76.571/2.253/62.725
Robiłem ostatnio, przed jubileuszowym, dwusetnym dniem zarazy w Polsce, bilans. Również tych co stracili, głównie wizerunkowo, na pandemii (o tym w jutrzejszym wpisie). Wśród kilku nieoczekiwanych grup i instytucji znalazł się również i Kościół. I naszło mnie pytanie – czy dzisiejszy Kościół jeszcze wierzy w Boga? Pytanie nie jest retoryczne, ani prowokacyjne – to wyraz troski o Kościół. Oczywiście pisząc „Kościół” mam na myśli bardziej hierarchię kościelną niż religijną społeczność. Bo w tym drugim przypadku jak lud boży wierzy, to Kościół jest wierzący. Ale jak hierarchia ma z tym problemy to mamy problemy i w ludzie bożym. Nie pierwszy to raz, kiedy to ten drugi Kościół przypomina temu pierwszemu o co chodzi w katolicyzmie.
W ogóle ten podział na dwa kościoły to jest herezja jakaś, gdyż i hierarchia, i wierzący mają stanowić jedność. Coś się jednak dzieje, że tej jedności widać coraz mniej. Jest to możliwe tylko wtedy, gdy w Kościele rodzą się skrajnie inne interpretacje wiary, kiedy wiele osób i instytucji do niego należących zaczyna inaczej rozumieć zasady swej religii i własne w niej miejsce, posłannictwo.
Wielu upatruje moment przełomowy tego pęknięcia w dacie Soboru Watykańskiego II, gdy miało się „spopularyzować” kościół, uwspółcześnić go do wymagań nowych czasów. W ogóle wieczna jest dyskusja pod tytułem: czy zmieniać kościół naginając prawdy wiary lub choćby obyczaj do współczesnych wyzwań, czy trwać przy swoim? To świat się zmienia, kiedy my trwamy przy swoich prawdach wiary, jako, coraz bardziej jedynym, objawionym a jednak obiektywnym drogowskazie dla ludzkiej kondycji, bez względu na kierunek i tempo rozwoju „naszych czasów”.
Polski Kościół i tak przecież zaawansowany w stosunku do innych krajów, przeżywa moim zdaniem kryzys od czasu odejścia św. Jana Pawła II. Tak w ogóle, po tym jak odszedł do Pana kardynał Wyszyński, to z polską hierarchią było już tylko słabiej. Prymas Glemp był postacią najlepiej ilustrującą ten mechanizm, potem zostały już tylko nic nie mówiące nikomu stanowiska sekretarzy Rady Episkopatu Polski, brak przywództwa i wielotorowość interpretacji wiary w stosunku do wyzwań oraz zaskakujący mariaż tronu z ołtarzem trwający bez względu na kolory flag kolejnych rządów III RP. Polski Kościół przestał mówić jednym głosem, był jeszcze drogowskazem na rozstaju polskich dróg, ale takim, którym coraz częściej kręcił wiatr historii. Tak to jest z drogowskazami bez silnego umocowania w fundamencie.
Myślę, że polski kościół hierarchiczny (nienawidzę tego określenia, ale dla tego wywodu muszę się trzymać podziału na hierarchów i lud) ma klika problemów. Oprócz wymienionego już kryzysu przywództwa i wielości frakcji w łonie polskiego kościoła mamy problem z efektami braku lustracji oraz pedofilią wśród księży – gorzej, kryciem tych faktów i ich konsekwencji przez hierarchów, co tylko pogarsza wizerunkowo, marginalny w całej instytucji problem. Pisałem już o zgubnych konsekwencjach takiego chowania głowy pod chrzcielnicę.
Widzę też inaczej pewne wcześniejsze mechanizmy. Jak za komuny esbecy przyłapali księdza na jakichś obyczajowych sprawkach, to była prosta droga do współpracy dla takiego delikwenta. Jak podskakiwał komuchom hierarcha, to mu się wyciągało parę zdjęć jakiegoś jurnego ojczulka z jego diecezji i biskup pokorniał, bo ujawnienie takich sprawek mogło – wedle krótkoterminowej perspektywy – uderzyć w całą wspólnotę. I hierarcha szedł na kompromis, de facto zaciągał niespłacalny dług, ważny do… dzisiaj. I tak można już praktycznie każdemu hierarsze wyciągnąć co najmniej grzeszki z ukrywania podłości na swoim terenie. W związku z tym kościół hierarchiczny… nie fika. Nie bierze się za bary z wyzwaniami czasów wskazując wiernym, zgodną z nauką kościoła, prostą drogę do zbawienia. Pragmatycznieje w uścisku z władzą.
Osobną kwestią jest papież Franciszek. Duch Święty chyba jednak przysnął wtedy na Konklawe. Mamy dość kontrowersyjnego papieża, bardzo „współczesnego”. A to zobowiąże każdą parafię do przyjęcia jednej rodziny uchodźców, a to Pachamamę wystawi na ołtarze, a to ubustwi Matkę-Naturę, a to każe przepraszać (jeszcze nie klękać) przed LGBT. Jego dobrane wypowiedzi są często cytowane przez środowiska lewackie jako wsparcie właściwego kierunku rozwoju progresywnej wersji kościoła, choć te inne jego wypowiedzi, jeśli są jeszcze zgodne z prawdami wiary, są ignorowane. Postępowcy pytają się szyderczo, to jak to jest z tym dogmatem nieomylności papieża? Przecież on nie może się dla katolików mylić, tak samo, jak my, katole, mamy się jego słuchać. Łatwo lewakom, wyznawcom bożka dialektyki, wprowadzać takie reguły wobec innych, czyli całkowitego posłuszeństwa, zwłaszcza wobec prawd sprzecznych ze sobą i wiarą. Owszem papież jest nieomylny, ale… w sprawach wiary. A większość jego kontrowersyjnych wypowiedzi dotyczy nie wiary, ale właśnie współczesnego świata i tego jak my, jako katolicy, powinniśmy się do niego dostosować. A to nie są prawdy wiary. Ja tam papieża słucham się wybiórczo, właśnie w takim rozróżnieniu.
Kościół traci „kupując” współczesne tematy, taktyczne narracje. Moim zdaniem wcale się nie musi co chwilę dać wywoływać do tablicy i opowiadać co do w sumie jasnych dla katolików spraw. Tak jak z tym LGBT. Po kiego te ośrodki wsparcia przy parafiach? Kogo? Kto tam pójdzie? A jest ta inicjatywa pretekstem do kolejnego ataku na Kościół. I tylko. Po kiego hierarcha z KUL-u u Moniki Olejnik deklaruje, że uważa Margot za osobę „o wielkim potencjale intelektualnym„? To tego i takich (potencjalnie) inteligentnych studentów uczą na KUL-u?
No i ta pandemia. Kompletne poddanie się Kościoła absurdalnym zakazom. Nieodbycie się świąt Wielkanocnych to apogeum upadku. Katolicy po domach odprawiali swoje obchody święta Zmartwychwstania i zobaczyli, że tak właściwie, to przed Bogiem mogą się obejść bez niezdecydowanych pośredników. Kościół domowy to przecież „podstawowa komórka religijna”, obrządek odprawi pan domu i wszyscy sobie przypomną, jak jest świat ułożony. Kościół na tym stracił potwornie i traci do dziś. Byle „zażółcenie się” się powiatu i w kościołach pustki. Łatwiej przestraszyć wiernych niż namówić ich teraz do powrotu do świątyń.
Mamy dwa Kościoły – ludowy i hierarchiczny. Dziś już tylko ten pierwszy może uratować ten drugi. Ale i ten pierwszy ma coraz większy mętlik w głowach i duszach, skoro jest prowadzony przez coraz bardziej pomieszanych pasterzy. Takich, którzy już coraz mniej zastanawiają się, pokładając ufność w Bogu, dokąd ma iść stadko, a coraz częściej popadają w pogańskie dylematy władzy z tego świata.
Hierarchowie coraz mniej wierzą w Boga, w Kościół i w… wiernych. A to tam, na dole bije – jeśli jeszcze – jedyne dziś źródło obmywające skałę wiary katolickiej. Pasterze się rozbiegli, nie pierwszy raz. I znowu lud będzie musiał z siebie wyłaniać swoich przewodników. Tak jak było na początku, zaraz potem jak Chrystus wyprawił w świat swoich Dwunastu.
Kardynał Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI, dzisiejszy papież-emeryt mówił kiedyś, pytany o przyszłość światowego Kościoła, że widzi katolików w przyszłości jako nieliczną, represjonowaną sektę, żyjącą na boku ziemskich spraw. Wykluczoną, prześladowaną, ośmieszaną. Na razie idzie ku temu – wciąż pobicie jakiegoś tęczowego frustrata waży więcej niż morderstwo kilkuset katolików w takiej Nigerii, czy w Iraku. Tak jak z białymi w USA. Nie ma symetrii. Katolicyzm robi się wiarą prześladowanych, a jednocześnie oskarżanych o agresywny fundamentalizm, niebezpieczny dla społecznego otoczenia. Może to i tak będzie, że kaganek wiary będą nieść w końcu nieliczni, prości i oddani. Bogu to nie zaszkodzi, bo to nie są kwestie ilościowe. Ale to będzie zmiana jakościowa Kościoła Światowego. A świeckiej Ziemi może zaszkodzić to jeszcze bardziej. Tylko ona o tym jeszcze nie wie. Ale jak się dowie, to nie daj Boże…
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Amen. Chociaż przykro na to patrzeć, to jednak nadzieja cały czas w ludziach, może pora już pójść w kierunku mniejszych, spotykających się (również) w domach wspólnot jak na Północy Europy. Dla większości polskich katolików od dawna już jest jasne, że Kościół nie równa się wierze w Boga, a hierarchowie kościelni nie są tak do końca wysłannikami Boga na Ziemi. Wielu z nich jest po prostu wysłannikami we własnej sprawie, czy to finansowej, czy to wizerunkowej – mówię tu w szczególności o specyficznej dla wielu księży postawie wobec wiernych, bardzo przypominającej nieraz postawę pana feudalnego wobec chłopa. Czyli „od mojej łaski zależy, czy dostaniesz pozwolenie na ślub w innej parafii, czy ochrzczę Twoje dziecko oraz czy dam Ci rozgrzeszenie”. Dopóki to się nie zmieni, dopóty będziemy obserwować coraz bardziej bezsilny Kościół wobec ataków wielorakich popularnych dziś ideologii. Ryba psuje się od głowy.
Amen