24.03. Moja teza o pandemii. Prywatna, ale z papierami
24 marca, dzień 387.
Wpis nr 376
zakażeń/zgonów
2.120.671/50.340
Wpadł mi w ręce (dzięki dla Przemka Imielińskiego) inspirujący wykres dotyczący sezonowości występowania patogenów powodujących infekcję górnych dróg oddechowych. Wynika z niego kilka ciekawych rzeczy, niektóre są oczywistością, ale warto je wszystkie przypomnieć. Po pierwsze mamy od wielu lat wykrytych wiele koronawirusów. Ten „nasz” to żadna nowość, to, że większość ludzi go przechorowuje – i to bezobjawowo – dowodzi, że nasz układ immunologiczny miał już z nim do czynienia, inaczej padalibyśmy jak muchy. Po drugie – powody infekcji górnych dróg oddechowych przychodzą falami i falami odchodzą, co nazywa się sezonowością. Ten rytm powtarza się co roku i również dotyczy koronawirusów.
Ciekawym zjawiskiem okresu pandemii koronawirusa jest zniknięcie grypy. No, nie ma bata. Wirus co prawda również spowodował zanik innych chorób, ale to z powodu ich niediagnozowania, gdyż wszystkie ręce poszły na pokład epidemiologicznego hitu sezonu, który się sporo przedłużył. Wychodzi na to, że grypa się „posunęła” robiąc miejsce koronie. Nic takiego nigdy nie występuje.
Następnie mamy jeszcze jedną okoliczność. Doktor Wolfgang Wodarg, kiedyś odpowiedzialny za zdrowie publiczne w Niemczech, dziś wróg publiczny numer jeden mówił w wywiadzie, cytowanym w książce pt. „Fałszywa Pandemia 2. PCR” (str. 156): „… bez testu PCR dla wirusów SARS-COv-2, przygotowanego przez niemieckich naukowców, nie zauważylibyśmy jakiejkolwiek koronawirusowej „epidemii” ani „pandemii”. Po tym, jak zleciła go WHO (bynajmniej nie w celu wykrycia choroby), zaczęto przeprowadzać testy w całym kraju, starając się znaleźć fragmenty wirusów SARS. Jedno ze źródeł w Chinach, którego prof. Christian Dorsten, jeden z twórców testu PCR, nie chciał wymienić w wywiadzie dla niemieckiego radia, potwierdziło wirusologowi, że, stosując test, znaleziono poszukiwany fragment SARS w wirusie Wuhan-SARS. Jak jest test, którego wynik okazuje się pozytywny dla wielu różnych, zmieniających się i rozprzestrzeniających się na całym świecie od wielu lat wirusów SARS nietoperzy, psów, tygrysów, lwów, kotów domowych i ludzi, może być uznany za właściwy dla potwierdzenia wykrycia istniejącego rzekomo zaledwie od czterech miesięcy [wywiad spisany w maju 2020] wirusa SARS-CoV-2? Jest to najwyraźniej czuły test, który daje zbyt wiele pozytywnych wyników, a zatem może również wykryć wiele patogenów podobnych do tych, które podlegały rekombinacji w sposób naturalny. To nie zaprzecza jednak temu, że może również wykryć wirusy z Wuhan”. Tyle doktor Wodarg, teraz z tej samej książki (str. 42) doktor Heiko Schoning: „Mamy już pierwsze badania z Chin [wypowiedź z marca 2020], gdzie wybuchła ta choroba, które mówią, że ten test tylko w zadziwiająco nielicznych przypadkach testuje to co potrzeba. Informację tę (oryginalne badania) można znaleźć na PubMed. Test ten jest specyficzny tylko w 20% przypadków. Oznacza to, że jest poprawny w 20%, a w 80% daje fałszywe pozytywne wyniki”.
Zebrawszy to wszystko razem, czyli sezonowość patogenów, zanik grypy to, że nie wiadomo naprawdę CO wskazują pozytywne testy i że się mylą w 80% stawiam tezę, że te nadmiarowe testy pozytywne pokazują również inne patogeny z przedstawionej tabelki, czyli grypę. To logicznie jedyny powód jej „zniknięcia”. Dodajmy, że przed 2020 rokiem nie robiono żadnych testów na grypę, tylko chorych, z obecnymi dzisiejszymi objawami koronawirusa, kładziono pod domową kołderkę. Jak im się pogarszało to pod szpitalną.
A konsekwencje tego są bardzo poważne. Po pierwsze takie nadmiarowe w większości wyniki powodują panikę, że mamy do czynienia z pandemią, choć ilość zakażeń i zgonów nie odbiega od większych sezonowych gryp. Po drugie – przy panikarskim podejściu – powodują spowolnienie procedur leczenia na cokolwiek innego, za co płacimy nadmiarowymi zgonami niekowidowymi. Poniżej tabelka zgonów za pierwsze 10 tygodni w latach.
Po trzecie – spróbowałem sobie zrobić pionową linię na grafice sezonowości „gryp” i poruszać sobie po miesiącach, by zobaczyć co się wtedy działo z koronawirusową pandemią, skoro spowodowało ją prawdopodobnie wykrywanie w testach 80% innych niż korona patogenów. No, popatrzmy na wykres sezonowości omówiony na początku.
Koronawirus – u nas – pojawił się w marcu, na świecie, czyli wtedy w Chinach, w grudniu. I prawidłowo. Niespecjalnie narozrabiał, nasze działania były raczej prewencyjne. Ilość osób chorych i zgonów zaczęła wzrastać, ale głównie z powodu… robienia testów. Jak ktoś z podobnymi objawami umarł w lutym w roku 2020 w Polsce to mu pisali w akcie zgonu, że to z powodu infekcji dolnych dróg oddechowych. Od marca zaczęła się epidemia (jednostkowe przypadki, bo testów było mało) bo zaczęto testy doktora Dorstena. Potem weszły rinowirusy, takie lżejsze i mieliśmy spokój przez wakacje, aż do października-listopada, kiedy zaczął się sezon na warianty paragrypy 2 i 3 oraz RSV, czyli syncytialny wirus oddechowy. Po prostu mamy sezon listopad-marzec na grypę, jak co roku. I to wykrywają testy. W tym roku mieliśmy to samo: „drugą falę” październik-listopad, po lutowym zamieszaniu w zabawie w „otwieramy-zamykamy” mamy „trzecią falę”, która jest de facto tą samą sezonową falą patogenów w okresie listopad-marzec.
A więc mamy sezonowe wirusy, a nie jakieś nieodgadnione fale, które przychodzą nie wiadomo skąd. W kwietniu mądrale przewidują odstąpienie fali, ale powody takich prognoz mogą być wyłącznie sezonowe, skorelowane z rytmem rocznym grypy. Jakie są tego tragiczne rezultaty?
Ano takie, że zamyka się po domach w 80% prawdopodobnie… grypowców. Zamyka się gospodarkę z powodu testów o 80% błędu co do wykrywania wirusa. I tyleż ludzi zwozi się do szpitali, gdzie – jak wskazują statystyki – mamy największe źródło zakażeń koronawirusem. Tyleż ludzi trzyma się godzinami w izolatkach i karetkach, by przyszły wyniki takich testów umożliwiające (lub nie) dalsze leczenie innych niż kowid chorób.
I to wszystko stoi na mocno naciąganych testach. Wszystko.
Tak, ludzie umierają. Ale głównie dlatego, że teraz to widzimy. Wcześniej media się tym nie zajmowały. Dziś mają jedną busolę – strach. Wielu z umoerających ludzi nie przeżyłoby grypy, bez tego koronawirusa. Ale wtedy nikt by nie pisnął, tak jak nie piskał, kiedy mieliśmy śmiertelne żniwo poprzednich sezonowych gryp.
Ale chciałbym przypomnieć jedno – wszystkie te obostrzenia prowadzą gremialnie do utraty ludzkiej odporności. Jak pisałem, ludzki system immunologiczny, pozbawiony bodźców patogenów, przed którymi chowamy się po domach, w distancingu czy maseczkowaniu, „rozleniwia się”. Jest to szkodliwy proceder i to na skalę światową. I jak taki „wyjałowiony” organizm natrafi gdzieś na jakiś patogen (a natrafić MUSI), to im lepiej się człek trzymał zasad, tym bardziej jest bezradny i byle GRYPA (o pozytywnym wskazaniu w testach PCR) może go obalić.
Wirus jest, tak jak był do tej pory, inne też funkcjonują, mają swoje sezony. Wiem, że to ciężko powiedzieć komuś, kto leży pod respiratorem, ale statystycznie rzecz biorąc – jeśli mamy do czynienia z pandemią to przez własne działania. Jeśli zapychamy szpitale ciężkimi przypadkami, to głównie z naszego powodu, nie jakiejś specjalnej zjadliwości koronawirusa. Bo z takimi testami to tylko Bóg wie na co ludzie umierają. A już na pewno największą z pandemii jest wywoływana pandemia strachu, która paraliżuje maluczkich a władzy i mediom daje do ręki narzędzie do zarządzania pandemią na postawie niepewnych testów, które są i były na początku wszystkiego.
PS. Módlmy się za Piotra Semkę, który w stanie ciężkim leży pod respiratorem.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Niby to wszystko prawda, te liczby i obserwacje co do innych wirusów. A jednak jak wyjaśniłby Pan fakt, że tylu ludzi z problemami oddechowymi trafia do szpitala? Czy nie ma przypadkiem takiej korelacji, że organizm nadkażony „zwykłą” infekcją wirusową łapie hit sezonu i go to dobija? To jak z chorobami wirusowymi np. zatok, gdzie ostatecznie trzeba podać antybiotyk bo po kilku dniach następuje nadkażenie bakteryjne.
Te szpitale to jednak są pełne. A w ostatnich przedpandemicznych latach np. w Warszawie tylko raz była epidemia takiej grypy która wypełniła szpitale. Może więc sezonowość jest realnym problemem bo się te infekcje nakładają?
Pozdrawiam serdecznie,
M.
Może tak być. Ja jestem jednak przekonany, że większośc ma osłabiony reżimem DDM i kwarantann system odpornościowy i wtedy byle syf kładzie pod respirator. Tego nie sprawdzimy, ale mooim zdaniem większośc tych osób bez tych jajec przeszłaby koronawirusa z lekkimi obajwami grypy.
Przecież napisałem skąd się moim zdaniem biorą przepełnione szpitale. Ludzką odpornośc osłabiają kwarantanny i stres. Fundowane przez władze i media. Tu przykładowe badanie jak to działa: https://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C393805%2Csamotnosc-wplywa-na-uklad-odpornosciowy-podobnie-jak-przewlekly-stres.html
Może raczej módlmy się o jakiegoś uczciwego i odważnego lekarza, który złamie rządowe zakazy i poda choremu amantadynę.
Generalnie to bzdury Szanowny Pan napisał. Miarodajnym kryterium jest np. poziom śmiertelności. Na grypę rocznie w Polsce umierało 60-120 osób. Jak był zły rok, to może 150. Proszę sprawdzić. Na Covid jeśli w ciągu dnia umrze 150 osób, to można mówić, że był dobry dzień i ofiar mało (tak, na grypę tez umierali z chorobami współistniejącymi, tak samo jak na Covid, więc jest to wspólny mianownik). Tak samo jest z obłożeniem respiratorów w szpitalach. nigdy nie było tak, że było zajętych w jednym czasie aż tyle z powodu infekcji dróg oddechowych. Generalnie rzadkością było używanie respiratorów do leczenia infekcji górnych dróg oddechowych, bo zwyczajnie nie było takiej potrzeby. Teraz potrzeba jest – no chyba, że Semka i inni położyli się pod respirator z nudów.
Kolejną bzdurą jest to o utracie odporności w sytuacji, gdy unikamy ryzyka zakażenia. No to jest piramidalna bzdura. Z faktu, że unikam ekspozycji na działanie wirusa nie wynika, że tracę odporność. To tak jakby powiedzieć „skacz człowieku w pełne morze podczas sztormu, bo jak nie skoczysz, to zapomnisz jak się pływa i utopisz się na basenie”. Naszej odporności nie budujemy poprzez celową ekspozycję na wirusy, tylko budujemy je prowadząc normalne życie: na przykład myjąc ręce, unikając kontaktów z chorymi. Chce pan powiedzieć, że należy jeść brudnymi łapami, bo wtedy się uodpornimy na coś?
Znowu redukcja przez absurd zamiast rzeczowych argumentów. Chodziło mi o infekcję DOLNYCH dróg oddechowych. W celu zobaczenia jak to było w przeszłości nie należy szukać grypy jako przyczyny zgonu (w ogóle z powodu zaniedbań polskich w dziedzinie opisywania przyczyn zgonu jesteśmy w statystykach banowani przez WHO), tylko śmierci z powodu infekcji DOLNYCH dróg oddechowych. Były jakieś masowe testy na grypę robione prze 2020? To jak mieli grypę wpisać? Teraz mamy cudowne testy na kowida i KAŻDEGO kto ma kłopoty z DOLNYMI drogami oddechowymi możemy przetestować i mu dopisać. Jak i do każdej choroby współistniejącej, co się czyni. Co do drugiej redukcji przez absurd – ja nie mówię żeby sie po szpitalach kowidowych całować by nabrac odporności. Ale przyzna osoba, że nie żyjemy „normalnie” w kwarantannach i bez kontaktu z ludźmi (czyli ich patogenami). I używając osoby porównania – to tak jakbyśmy się odzwyczaili od pływania, zatracili mięśnie, a potem wyszli popływać na wzburzone morze. Bo tak czy siak wyjść popływać musimy, a cała zabawa nie jest po to by NIKT nie zachorował, tylko większość i tak przejdzie (przeszła?) infekcję, chodzi o to czy w tempie, które wytrzyma służba zdrowia. Kwarantanny tylko osłabiają odporność i byle syf kładzie pod respirator.
https://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C393805%2Csamotnosc-wplywa-na-uklad-odpornosciowy-podobnie-jak-przewlekly-stres.html
Nic dodać. Życzenia szybkiego powrotu do zdrowia dla Pana Piotra.
Dzięki. Mam nadzieję, że przekażę osobiście
To wszystko było przed „pandemią”. Moja babcia (rocznik 1924) zmarła w marcu 2019 na infekcję dolnych dróg oddechowych. W stronę Nieba podróżowała klasycznym szlakiem kaszel-duszności-respirator. Niech spoczywa w pokoju
Moja prywatna, lekarska teza też jest zbliżona do „dziennikowej”. Nie mamy żadnych drobnych infekcji, grypy, angin, zapalenia zatok. Albo „korona” albo nic. Problem pojawia się, kiedy pacjent gorączkuje do 39 stopni i jedzie do szpitala, gdzie go przyjmują, bo gorączkuje i kaszle. Ileż razy nie przespałam nocy z powodu gorączki najbliższych mi osób, ile razy kaszlałam z powodu infekcji, tak, że chciałam wypluć płuca. Teraz doprowadziliśmy się sami do takiego stanu, że nie mamy miejsc w szpitalach dla poważnie chorych, nie tylko na COVID, którzy umierają w domach, a w szpitalach leżą niedodiagnozowani i spanikowani pacjenci, którym saturacja spadła do 94%- szczęśliwi posiadacze pulsoksymetrów.
Dzięki za rozsądny wpis. Nieczęste u medyków.
M. (lekarz…?) nieładnie Pana podpuszcza tym: „sami doprowadziliśmy do…”, a Pan się nabiera i chwali.
Może niech M. napisze jakie kroki przedsięwzięła, żeby „sami doprowadzić”.
Bo ja z tych kroków medycznych to pamiętam, że jak się w Pl cov pojawił w stężeniu 1/100 000 człowieka, to pozamykano wszystkie przychodnie, a bohaterscy lekarze przez telefon leczyć zaczęli. Tak się właśnie troszczyli o własne d. , a nie o zdrowie pacjentów w opiece podstawowej.
Więc ci lekarze co to tacy krytyczni teraz niech się we własną pierś, a nie cudzą uderzą.
Jak by byli prawdziwymi lekarzami to by ogłosili: nie zaprzestaniemy kontaktu z pacjentami mimo ryzyka, bo a JESTEŚMY PRAWDZIWYMI LEKARZAMI.
Postawę lekarzy w dobie zagrożenia zapamiętamy na zawsze. A teraz niech milczą, koperciarze.
M. odpowiada- pracuję na SOR i w szpitalu od początku pandemii, bez dnia urlopu. Na pierwszej linii frontu. Szczęśliwie zdrowa i podwójnie zaszczepiona. Ale zgadzam się- duże grono kolegów ma to głęboko gdzieś, zwłaszcza lekarze POZ. Znacząca większość przyjmowanych pacjentów to ci leczeni magiczną teleporadą.
Dziękuję, bardzo szanuję.
K.
Co ludziom umierającym pod respiratorami po tych wszystkich Pana rozważaniach i statystystykach.
Jedyne co pewne to że przy poprzednich falach różnorakiej zarazy respiratory na taką skalę potrzebne nie były. Trudno przypuszczać, że kiedyś przy grypie wystarczyła kołderka, a teraz już potrzebny respirator i OIOM.
Oczywiście tzw. trzymający władzę mogliby puścić wszystko na żywioł. I przestaliby w takim kraju jak nasz gdzie zaufanie do rządzących mikre, trzymać tę władzę, natychmiast po tym jak byłoby kilka zgonów z powodu braku dostępu do respiratora.
Dlatego nasza waadza miota się od ściany do ściany, żeby kto nie umarł bez respiratora, a coronasceptycy co to się zalęgli na niektórych blogach robią co mogą, żeby im czego nie ułatwić.
Mam przy okazji prośbę od Pańskiego sympatyka, czyli ode mnie.
Niech Pan zalinkuje źródło o tym „rozleniwianiu układu immunologicznego”. Chciałbym zobaczyć skąd się takie mądrości biorą. Jak Pan będzie tego szukał to proszę wpisać jeszcze hasło: wyczerpanie immunologiczne.
No to poszukam, ale tylko w celu przypomnienia sobie źródła. Pan kwestionuje ten mechanizm?
Jednak b. proszę o źródło. Niech Pan nie będzie taki niedobry i poszuka „tylko w celu przypomnienia sobie źródła”. Ja też chcę być oświecony.
A co do meritum.
Ludzie umierają na Cov. głównie z powodu NADMIERNEJ odpowiedzi immunologicznej która powoduje destrukcję tkanek. Więc jak by mieli układ immunologiczny „rozleniwiony” to umieraliby mniej tak na logikę.
Skoro w leczniu Cov stosuje się immunosupresję, a nie immunostumulację to chyba nie o rozleniwienie chodzi.
Podobna sytuacja była z epidemią dżumy w Eu w XIV w. Umierali częściej młodzi bardzo silni ludzie, a nie słabeusze. Właśnie z powodu nierozleniwionego układu immunologicznego.
N.b. coraz częściej przypuszcza się że za powyższą epidemią stała nie tylko Yersinia pestis tylko (w wersji płucnej choroby bo taka obok posocznicowej i dymienicznej była) patogen w rodzaju Ebola, a może i Cov skoro przenosiło się to przez powietrze.
Ok, pisałem, że poszukam. To o czym Pan pisze, czyli o burzy cytokinowej dotyczy zdaje się najbardziej grypy hiszpanki. Co do kowida, to to jest nie potwierdzona teza (https://pulsmedycyny.pl/czym-moze-grozic-burza-cytokinowa-w-przebiegu-covid-19-1106248) i jeśli już, to dotyczy mniejszej części chorych. Pańska teza o immunopresyjnej terapii nie jest więc potwierdzona. https://www.termedia.pl/poz/Zakazenie-SARS-CoV-2-u-chorych-leczonych-immunosupresyjnie,41349.html. To znaczy leczą czym tam leczą, ale wyniki mają jakie mają. A tu pierwsze z brzegu badanie o wpływie izolacji i stresu na odporoność. Ohio USA: https://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news%2C393805%2Csamotnosc-wplywa-na-uklad-odpornosciowy-podobnie-jak-przewlekly-stres.html
Może być?
Nie może być bo to nie to :). Samotość jest źródłem stressu, stress wpływa na odporność itd. Tylko odporność jest pojęciem b. szerokim, a odporność immunologiczna to fragment wiekszej całości.
Nie ma zjawiska „rozleniwienia ukł. immun”. Wokół nas jest tak wiele obiektów z którymi ukł. imm. może walczyć, że zawsze sobie coś znajdzie.
W AIDS np. mamy wirusa HIV z którym można walczyć do woli, ale umiera(ło) się nie dlatego, że układ immunologiczny się rozleniwił tylko dlatego, że wirus wytępił leukocyty z receptorem CD4 bez których kaskada odporności immunologicznej źle działa.
Owszem, burza cytokinowa w przebiegu Cov występuje u mniejszości chorych, ale u większości z ciężkim przebiegiem i o złych rokowaniach. A jak chce się B.C. przyhamować to stosuje się np. prednizon (immunosupresant) i tym się równeż leczy covidowców.
Uważam że pewne aspekty fenomenu aktualnej pandemii znajdą wytłumaczenie jeżeli przyjrzymy się mu pod światłem słynnego Conformity Experiment Solomona Asch’a…