9.07. Kowidkowe cebulaki. Polskie rzecz jasna.
9 lipca, dzień 494.
Wpis nr 483
zakażeń/zgonów
2.880.670/75.152
No to dziś weekend, a więc kowidki polskie. Się nazbierało. Napływ jest coraz większy, co oznacza, że świat coraz bardziej odjeżdża, bo przecież co weekend zbieram różne kowidowe dziwadła. Jak spojrzę wstecz, to widzę, że pisałem już o tym parę razy, że odjazd się zwiększa, a tu napływ rośnie, a więc pędzimy gdzieś w przepaść. Co prawda od dłuższego czasu i człowiek ma nadzieję, że to po prostu taki ciągły proces. Pragmatycy się nie cieszą, bo to dla nich oznacza, że po prostu nabieramy dużej prędkości przed krawędzią. Pesymiści uważają, że już lecimy w przepaść, tylko mieliśmy taki rozpęd, że zdaje nam się, iż poruszamy się w pionie. Pod nami nie ma nic, a przebieramy nogami z przyzwyczajenia myśląc (łudząc się), że wciąż biegniemy. A więc do roboty:
Trzecia dawka, zapowiadana przez kraczących, a lekceważona przez wierzących, to już chyba pewnik. Pfizer się zgłosił z rejestracją do procedury koniecznej trzeciej doszczepki. Gdzie są ci, co klepnęli te pierwszą wersję z dwoma szczepieniami? Wtedy to było naukowo sprawdzone i przebadane, a teraz pobadaliśmy i wyszło, że wyszło inaczej niż na początku. Ciekaw jestem jak zaszczepieni się do tego odniosą, skoro definicja „w pełni zaszczepionego” będzie się przesuwała do granic dwóch szczepień… rocznie? Dodatkowe szczepienie ma już uwzględniać nowe mutacje i/lub powodować, że przebieg choroby (a więc jednak) będzie łagodniejszy. Przesuwamy się powoli w kierunku religii ZERO-COVID, gdzie zbawienie społeczeństwa nastąpi wtedy kiedy zetrzemy koronowirusa z powierzchni ziemi, nawet z ostatnimi chorymi.
Mutacje się mnożą, jak pisałem, ale też i źródła zakażeń. W Kalifornii zaczynają już szczepić zwierzaki, które zabijały równie bezlitośnie jak dzieci odprowadzane do przedszkoli. Teraz już hit, przed którym się nie ustrzeżesz. Możesz oddać pupila do schroniska, by co najwyżej zakaził inne pieski, ale czy obronisz się przed… muchami. Bo te, okazało się, zakażają jak szalone. My to my, ale co zrobić z naszymi latającymi „braćmi najmniejszymi”? Jest parę wersji: ubić (ale jak, skoro to zwierzątko jest, a te w obliczu bambizmu mamy przecież traktować równo. Czy istnieją prawa much? Trzeba lewicy popytać). Druga wersja to się jakoś chronić, a więc już nie tylko maseczki, ale moskitiery na całe ciało. Uciążliwe, zwłaszcza latem. Trzecie wyjście, jak mówił Czarny Lud z filmu „Piąty żywioł” – my favorite – zaszczepić. Muchy. Big Farma powinna się ucieszyć. Chcę tylko procencik za pomysł.
Mieliśmy krótką komedyjkę pomyłeczek. Zacnie pokazuje ona nam horyzont intelektualny podejmowanych decyzji, głównie w gronie medyków-ekspertów z niesławnej Rady Konfliktu Interesów przy premierze. Otóż postanowiono, bo przecież idzie zagłada z Indii, o czym Indie nie wiedzą, ale to gapiowate biedaki, że wszyscy, nawet podwójnie (wkrótce potrójnie) zaszczepieni jak wyjdzie, że mieli kontakt z zakażonym Deltą, to idą na kwarantannę. Nie wiem czy po jakiejś refleksji starszego i mądrzejszego, czy po badaniach, ale decyzję wycofano po jednym dniu. Zaszczepionym jednak to nie zwróci stresu, jaki przeżyli, dowiedziawszy się, że jednak przez tę Deltę to ich trud szczepienny poszedł na marne. Miało to może wytworzyć niechęć do chorych delciarzy, o których fałszywie plotkuje się, że to głównie niezaszczepieni foliarze, choć dane z Izraela mówią co innego. Ale wiadomo – my materiał słowiański a nie jacyś słabowici semici.
Mieliśmy też – również parodniowy – seans tragikomiczny. Musi być niezła panika z tymi zastopowanymi szczepionkami, których nie chcą wziąć płaskoziemni. Minister Niedzielski postraszył nawrotem kolejnej fali, zrzucił ją na niezaszczepionych i wezwał Kościół polski, matkę naszą, do interwencji i nawrócenia niewierzących w wirusa ale może jeszcze wierzących w Boga do zawierzenia w zaszczepkę. I oto proszę – w parę dni później arcybiskup Nycz wezwał w liście pasterskim do szczepień, szczególnie w dniu wyniesienia Prymasa Tysiąclecia. Poparł to akcją mobilnych punktów szczepiennych, przykościelnych. Ja bym się tak nie szastał. Widać, że ołtarz siedzi na kolanach tych co siedzą na tronie, a prymas Wyszyński takich cudaków nie lubił szczególnie. Oj, wstałby ci on z tego katafalku i by was sznurem od sutanny ojcowie pogonił.
Okazało się najpierw, że kolegom od Niedzielskiego zginęło ponad 100.000 ozdrowieńców, co znacznie zawyżało panikarski poziom pandemii. Teraz okazało się, że z innej strony wyszedł na spotkanie dymanym statystykom nasz GUS. Wyszło, że w 2020 roku zawyżył ilość zgonów kowidowych o 13.000 sztuk. Jak zwykle – przypadek. Oj karmicie tych od wersji spiskowych codziennie. A potem się dziwicie.
W sieci ciekawe porównania. Z osoczem. Pamiętacie państwo, że od 20 lat nie możemy zbudować fabryki przetwarzającej osocze? Nie możemy znaleźć („pieniędzy nie ma i nie będzie” – credo ponad podziałami) 500 mln złotych. Jakiś złośliwy zestawił to z kosztami testów, które w 42 dni właśnie kosztują tyle ile taka fabryka. Ostatnio za pomocą takiego tempa testów wykryliśmy pandemię na poziomie około 50-70 zakażeń dziennie. Ponieważ wcześniej mieliśmy więcej wykrytych zakażeń, można przyjąć, że jeden ujawniony zakażacz kosztował nas około 500.000 zł. Drogo, ale uratowaliśmy przecież świat i rzesze Polaków. Ale nie tych co czekają na osocze. No, jak porównujemy, to do końca – proszszsz… Podczas trwania śmiertelnej pandemii na świecie zginęło z powodu głodu 15.000.000 ludzi. NA kowid, a właściwie Z kowidem zarejestrowano około 4 miliony zgonów. Przypomnę te gadki pt. na raka umiera więcej ludzi niż na kowid i nikt się o nich nie martwi. Dyżurną odpowiedzią jest u kowidorealistów przejętych, że na kowida się można zakazić, a rakiem nie. A wiec można go uniknąć i stąd ta zadyma. A jak się zakaża głodem? Kropelkowo? A może systemowo? Gwarantuję, że gdyby przekazać promil kowidowych wydatków na walkę z głodem to miliony by przeżyły. Ale co to by był za interes?
Ja już pisałem o hekatombie… hospitalizacji. Nie dość, że prawie jedna trzecia (w pandemii) procedur szpitalnych nie odbyła się w stosunku do roku ubiegłego, to przychodzą rachunki pokazujące bezsens ruchów władz, wspomaganych przez ochotność służby zdrowia. Do tej pory zanik hospitalizacji tłumaczono tym, że zamiast „zwykłych” procedur szpitale były zatkane kowidowymi chorymi, którzy długo leżeli pod respiratorami, w ten sposób, długością pobytu zaniżając liczbę hospitalizacji, ale nie dni pobytu w szpitalach. Te tezy rozwiewa tabelka, wystarczy porównać dwie kolumny: najpierw liczbę hospitalizacji w roku 2019, potem w 2020 i spadki, a potem – równolegle jaki procent hospitalizacji stanowiły procedury kowidowe. Na początku jeden kowidowiec wycinał w szpitalu 200 innych łóżek. Brawo.
Skoro już mowa o rachunkach. Po wyroku sądu o braku podstaw prawnych do wprowadzenia przez władzę obostrzeń prawie 500 siłowni wniosło zbiorowy pozew o odszkodowania od polskiego rządu. Ta branża szczególnie ucierpiała w kowidzie, zaliczona do największych rozsadników wirusa, zresztą znowu – bez podstaw. Trzeba się będzie w weekend przejść i poratować chłopaków, z korzyścią dla nich i własnej somy.
Jeśli już mowa o zdrowotnych treningach to mamy haczyk, za pomocą którego przeniesiemy się do… polityki. Otóż zaraz po słynnym powrocie Tuska, następnego dnia o 7 rano media miały newsa –Donek biega po Łazienkach. A nie co to ten Kaczor, co w ogóle jest dziadersem nie ruszającym się, a jeśli już, to pewnie w dwóch różnych adidasach. Pojawili się od razu złośliwcy-zazdrośnicy z informacją, że „Tusk przebiegł ciężarną zakonnicę na pasach”, ale to nie ludzie – to wilki. Oczywiście pojawił się też od razu „efekt Tuska”, czyli opisany już gdzieś przeze mnie algorytm: przyjeżdżamy, konfa, media, szybkie badania opinii publicznej, by zdyskontować efekt nowości (?) i wytworzyć trend. Następnie jechać na społecznym dowodzie słuszności, gdzie ludzie, zobaczywszy jak Tuskowi rośnie grono, nie będą stali jak te głupie w kącie i sami się zgłoszą. Albo do partii, albo do „badania opinią publiczną”. To, że w badaniach podskoczyło Tuskowi, utrzymało się PiS-owi a spadło Szymonowi dowodzi słuszności tezy, że Donek przyjechał po pierwsze, by rozprawić się z Hołownią i przywrócić Platformę na miejsce lidera opozycji. Kiedy Szymon pobiegnie z Tuskiem? Nie zaraz, bo Tusk po (fal?)starcie już się zmęczył i udał na urlop.
Ciekawy cytat w związku z nawiedzeniem na zaproszenie naszego wolnego Senatu przez rzeszkę dyplomatów tłumaczących nam co jest złego i w której ustawie. Ja się zastanawiałem grubo co z tym Senatem, ale tego pomysłu nie przewidziałem: „Kolejny raz przygotowany przez polskie władze akt prawny okazuje się bublem. Warto przemyśleć uczynienie z senatu Izby Dyplomatycznej, w której pracą nad ustawami i ich zatwierdzaniem zajmowali by się eksperci, przynajmniej w 50% wskazani przez ambasady naszych sojuszników.” Przynajmniej byśmy nazwali rzecz po imieniu.
Biskup Skworc został odwołany przez Watykan. Przypomniał się ludności swoim stwierdzeniem o błogosławionym przejęciu Polska Press przez Orlen. Ale ja go pamiętałem z tego, z czego wspomniał o hierarsze poseł Winnicki: „Kiedy bp Skworc – współpracownik SB, wróg tradycji katolickiej i człowiek kryjący występki podwładnych oświadczył, że nie chce pod katedrą prawych ludzi, broniących jej przed profanacją, odpowiedziałem: -Pałacu biskupiego bronić nie zamierzamy. Dziś oklaskujemy jego opuszczenie.”
Odejdźmy od elit i zajmijmy się ludem, bo tam – jak zwykle – ciekawiej. Złapano pijanego (a jakże) obywatela jak wynosił ze sklepu manekina. Tłumaczył, że nie ma z kim pić. Trzeba się chyba obawiać fali, która pójdzie za kreatywnym zakropionym. Wiadomo – jak przyjdzie czwarta fala, to z kim pić jak wszyscy zamknięci? Może wypożyczalnia? Z dowozem?
I na koniec parę cytatów na weekend. Na kanwie rozważań, czy niezaszczepieni mają płacić za swoje leczenie, czy za leczenie tych, których jawnie zakazili, czy być dyskryminowani podatkowo, ktoś przytomny (Selian?) przeniósł to szaleństwo na grunt loteryjny: „Milion złotych przeznaczone na nagrodę w loterii dla zaszczepionych pochodzi z moich podatków. Jakim prawem niezaszczepieni fundują z własnych podatków nagrody w loteriach, w których nie mogą brać udziału? Na nagrodę powinni się składać tylko zaszczepieni.”
Dobry fragment od doktora Basiukiewicza, trochę jak o kocie Schrodingera, co to jednocześnie jest i go nie ma: „Gdy chcemy uzasadnić konieczność szczepień – wówczas szczepionka jest skuteczna. Gdy chcemy uzasadnić konieczność kwarantanny – wówczas szczepionka jest nieskuteczna. Szczepionka może być jednocześnie skuteczna i nieskuteczna, aż otworzymy rano gazetę”.
I na końcu dialog z bramki na koncert, wymyślony, ale pouczający:
„-Ma Pan paszport?
-Mam, proszę
-Dziękuje. Może Pan wejść na koncert
-Ale ja mam gruźlicę
-Pana stan zdrowia to Pana sprawa. Nas jako organizatora to nie ma prawa obchodzić. Proszę wejść bo kolejkę Pan blokuje.”
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Odkąd odkryto koronawirusa w 1960 roku, nikt się nim nie przejmował, również jego mutacjami, bo powodował co najwyżej katar lub lekkie stany zapalne, często nawet z wirusem nie kojarzone. Aż do 2008 roku, kiedy to mieliśmy cov. 1, dużo bardziej (niż, jak wiemy, obecny) zakaźny, przynoszący większą śmiertelność, ale mówiło się o grypie i konieczności szczepienia przeciwko niej. Czyli przez blisko 50 lat wirus sobie mutował spokojnie, aż udało mu się wytworzyć groźną odmianę (a może pomogły mu w jego rozwoju właśnie szczepionki na grypę?). Następnie przez kolejne 10 lat nic – i oto mamy cov.2, a przy tym mutujący najszybciej ze wszystkich znanych wirusów, niemal tak szybko jak te internetowe. A szybkość i ilość mutacji (nawet dla przeciętnego obserwatora) jest wyraźnie wprost proporcjonalna do aktualnych potrzeb politycznych. Do tego jeszcze można dodać sposoby przekonywania. Ok. pół roku temu internet obiegła wiadomość o dwóch dziennikarzach, którzy wymyślili tytuł pisma naukowego oraz kilku różnych ekspertów i cytowali ich rzekome wypowiedzi w tymże „piśmie”. Nabrało się na to wiele tzw. sław naukowych (no nie?), a gdy faceci przyznali się do psikusa, zamiast schować się pod dywan z podkulonym ogonem, zrobili na nich medialna nagonkę! Z innych informacji pewnych i oczywiście wiarygodnych to były jeszcze takie – jak pamiętam, gdy zacząłem pracować, podczas przerw śniadaniowych zawsze była jakaś dyskusja na bieżące tematy. Argumentem nie do podważenia (bo któż by śmiał) było „czytałem w gazecie”. Mniej mocnym argumentem było „usłyszałem w radiu”, o telewizji nikt nie wspominał, bo oglądanie dziennika tv było niemal obowiązkiem. Tak to zawsze propaganda robiła swoje. I robi nadal, a społeczeństwa nadal wierzą, w to co mówi władza, bo ta podpiera się autorytetami, tworzonymi na swój użytek [kropka!]