18.08. Ratowniczka, czyli służba zdrowia zagląda za drzwi systemu.
18 sierpnia, dzień 534.
Wpis nr 523
zakażeń/zgonów
2.885.883/75.307
Sporo pisałem o utraconych etosach zawodów społecznego zaufania i że lekarze się do nich załapali z powodu kowida. Chodziło o erozję tego zaufania, a przypomnę, że zaczynaliśmy od klaskania lekarzom nawet w bezradnym wtedy (?) parlamencie europejskim, który swą postawą na początku pandemii dowiódł, że nie ma żadnych zdolności organizacyjnych w kryzysie. Potem poszło z teleporadami i ekspertami medycznymi, którzy publicznie, pod marką lekarzy zaprzeczali logice, kluczyli, kłamali i powoływali się na swój etos, co tylko go podkopywało. Teraz trafiłem na jedno świadectwo, które pokazało mi kolejny etap tej lekarskiej zapaści, przeczuwany przez myślących i doświadczony przez chorujących. Ale najpierw świadectwo.
„Anna Piżl na co dzień pracuje jako ratowniczka medyczna, a swoimi spostrzeżeniami dzieli się w sieci. Na Instagramie obserwuje ją ponad 25,8 tysięcy osób. Ostatnio postanowiła opowiedzieć o przykrej sytuacji, która spotkała ją na SOR-ze. Kobieta obudziła się w nocy z silnym bólem w okolicy mostka i drętwieniem rąk oraz nudnościami. Około 2 w nocy karetka zabrała ją na SOR. Nie przyznała się jednak, że pracuje jako ratowniczka. Jak tłumaczy: „Nie chciałam mówić, że jestem ratownikiem, nie chciałam korzystać z przywileju i znajomości.”
Oddział był pusty, nie działo się nic poważnego. Mimo tego kobieta musiała długo czekać, aż ktoś się nią zajmie: „Czekam. Oddział kompletnie pusty, spokojna noc, nic się nie dzieje. Z zabiegowego dochodzi smalltalk pielęgniarek, kilka medyków leniwie przechodzi korytarzem, ktoś z personelu wychodzi na papierosa na podjazd dla karetek. Boli mnie. Boję się. Po jakimś czasie przychodzi ratownik zmierzyć mi ciśnienie.”
Pani Anna relacjonuje, że lekarz był wobec niej zupełnie obojętny: „Nie przedstawia się, nie informuje co robi, nie wygłasza żadnej, nawet czysto grzecznościowej formułki. Jestem meblem. Gdy sugeruję, żeby zrobić troponiny, jest ironiczny i pokrzykuje na mnie „pani jest lekarzem”? Nic nie mówię. Siedzę dalej.”
Ból nasilał się z każdą chwilą, jednak kobieta była pozostawiona sama sobie: „Chce mi się płakać – trochę ze strachu, trochę ze wstydu, że należę do tej samej ochrony zdrowia. Gdzie nikt nie ma na tyle empatii, żeby w spokojną noc, na kompletnie pustym sorze, po prostu kucnąć obok pacjentki, popatrzeć jej w oczy i powiedzieć „nazywam się Kowalski, jestem ratownikiem, widzę że pani bardzo się źle czuje. Za chwilę podejdzie moja koleżanka i zrobi pani EKG. Zrobimy wszystko, żeby pani pomóc.” Nic takiego się nie zdarza”.
W końcu nie wytrzymała i przyznała się, że pracuje jako medyk. Wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko się zmieniło: „Troponiny, EKG i rozmowa jak się czuję, dzieją się w kolejnych dwóch minutach, wszystko toczy się jak w filmie. Zajmują się mną profesjonalnie dwie osoby, są miłe, skuteczne, przepraszają za niedogodności.”
Ostatecznie badania wyszły w porządku. Jednakże po wizycie na SOR-ze kobieta wyniosła tylko gorzkie wspomnienia: ”Rozpłakałam się wracając do domu. Jeśli jesteś „nasz” – dostaniesz szybką pomoc, życzliwość i zaangażowanie. Jeśli jesteś obcy, nie zasługujesz na „dzień dobry”. Siedź na ławce i się bój.”
Tyle świadectwo. Co z niego wynika? Po pierwsze – niezwykła postawa ratowniczki. Myślę, że większość medyków od razu w kontakcie ze „swoimi” powiedziałaby, że jest „od nich”. Pani Anna, myślę, że ze skromności, tego nie powiedziała. Tym samym automatycznie weszła w format „obserwacji uczestniczącej”, czyli doświadczenia czegoś co się chce sprawdzić poprzez uczestnictwo. I wynik ją zszokował. Mamy dwie grupy – motłoch i kastę. Ta ostatnia ma inne standardy do samoobsługi i jest to dla niej naturalne, niepisane prawo, tak jak dla większości, czyli reszty pacjenckiej mierzwy… zrozumiałe.
Od razu poczynię zastrzeżenie. To co piszę nie dotyczy wszystkich medyków. Sam mam wielu znajomych wśród lekarzy i dam głowę za ich profesjonalizm w podejściu do KAŻDEGO pacjenta. Nawet nie chce mi się dywagować gdzie jest większość w tym podziale na postawy: wśród lekarzy etosowych czy cynicznych. Nie w tym rzecz. Chodzi o patologiczne zachowania, które, bez względu na obiektywny rozmiar występowania, w odbiorze społecznym nadają zawodowi medyka cech cynicznej kasty.
Zawsze, jeszcze przed kowidem, zastanawiałem się jak to z tym było, skąd to się brało i miałem różne odpowiedzi. Ale teraz mam jeden zasadniczy wniosek. Koronawirusowe przygody rozwarły te nożyce cynizmu i etosu. To znaczy, że postawiły całe środowisko na polu rozdartych ekstremów, szczególnie widocznych, niestety, w przypadku postaw wstrętnych. Dlaczego wirus przyspieszył ten proces? Myślę, że z powodów systemowych. Lekarze po prostu zobaczyli, że system może traktować pacjentów jak mierzwę, skazywać na brak opieki, przerywanie kuracji, w końcu – umieranie. I nic się nikomu na górze nie dzieje, a więc pewne, że i na dole też nic się nie stanie.
No bo popatrzmy – jak niekorzystne i śmiertelne reperkusje rodzi system teleporad. Przecież lekarze po drugiej stronie słuchawki stępiają swoją wrażliwość na pacjenta, popadają w automatyzm. Automatyzm właśnie kryty przez system, no bo jak mogą być odpowiedzialni za zdrowie pacjenta przebadawszy go przez telefon? A w szpitalach jak to było (i będzie, bo idzie IV fala?) za kolejnych fal? Przypomnę. Jak ktoś z poważnymi chorobami dostawał kowida – lądował nie na oddziale specjalistycznym, tylko na kowidowym. I co tam robił? Ano „leczono” go na kowid lekarstwami, które nie bardzo działały, albo dołączano go do aparatury tlenowej, później do respiratora. A jak leczono jego schorzenia inne niż kowid? Nie leczono. No bo jak, skoro na jednym oddziale znajdowały się przeróżne „wyspecjalizowane” choroby? Czasami wpadał (przebrany za kosmitę) specjalista od danego schorzenia z innego oddziału. A więc lekarze byli świadkami systemowego nieleczenia pacjentów u siebie na oddziałach. I nikomu nic się nie stało. Wśród decydentów i wykonawców, rzecz jasna, bo już pacjentom działo się sporo.
Przy takich mechanizmach łatwo popaść w brak szacunku do życia „szarego pacjenta” Co słabszym pękają etyczne normy. A któż z nas nie ma swoich prób własnej słabości? Kastowość takiego doświadczenia prowadzi właśnie do takich podziałów. Na „swoich” w służbie zdrowia, do których stosuje się właściwie takie standardy, które powinny być normalnością, zaś w kowidzie są luksusem. I na mierzwę pacjencką, z którą nie trzeba się liczyć. No, bo jak nikomu włos z głowy nie spadnie za administracyjne decyzje, które doprowadziły do śmierci ponad 100.000 niekowidowych pacjentów, to co się może stać lekarzowi, który „da posiedzieć” na korytarzu gościowi, którego coś boli? A jak się przekręci, to sprawę da się jakoś obejść. Będzie krótki szumek, ktoś coś napisze i… nic się dalej nie będzie działo. A swoich trzeba obsłużyć innym trybem. No bo przecież MY możemy kiedyś sami zachorować, a więc będziemy liczyli na wdzięczność. Swoich.
Pani ratowniczka się załamała, kiedy się sama przekonała jak działa służba, w której służy. Do tej pory po prostu odwoziła pacjentów do drzwi służby zdrowia, która się nimi zajmowała dalej według własnych procedur. Dziś zajrzała za te drzwi jako pacjent. I to ją przeraziło, bo zobaczyła co się dzieje za tymi drzwiami. Jej reakcja dowodzi, że nie jest zepsuta, ale też i tego, że żyła do tej pory w jakiejś ułudzie. Ciekawe ilu medyków ma tak jak ona? Czyli nie jest zepsutych i nie dziwi się temu co jest za drzwiami służby zdrowia. Głównie dlatego, że tam pracuje od dawna i pogodziło się z systemowym brakiem odpowiedzialności. A taki stan rzeczy rozzuchwala wielu. Efektem są „dwie wrażliwości”.
Tylko na którą z nich załapujemy się my – pacjenci? Czyli ci, którzy płacą za taką zabawę tym, którzy dokonują takiej okrutnej selekcji.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
1) Dlatego jeszcze raz powtórzę: Polska to dziś kraj skrajnie rozbójniczy, wrogi swym obywatelom, kierowany przez dekady przez obcą agenturę wpływu, także na poziomie megakorpo, opanowany przez rozmaitych raubritterów, a bezpośrednio kierowany coraz częściej przez zwyczajnych bandytów. I lokalna ludność niewolna widzi to coraz jaśniej. Oraz wyciąga wnioski.
Takiego kraju nikt rozsądny przed np zewnętrznym zagrożeniem, bronić już masowo nie będzie. Jak Afgańczycy swojego, przed talibami. Niestety, i tak właśnie kończy się naprawdę Polska. Ona się po prostu nam, Polakom, przestaje, i to także obiektywnie, OPŁACAĆ! Jako twór im na zbyt wielu już płaszczyznach otwarcie WROGI. Identycznie skończyła się przecież Polska w wieku XVIII: milczącej większości narodu (szlacheckiego) tamten bardak i raubritterka możnych, też się już nie opłacały.
2) Na Boga, Panie Redaktorze: NOŻYCE!
Pozdr.
To prawda. Jednak w odwodzie nie ma żadnego lepszego.
Wiem – nożyce. Autokorekta mnie kiedyś zabije. To już któryś raz. Muszę trwale przestawić.
Lekarz to zawód jak każdy inny. A większość pracowników myśli jak się nie narobić a zarobić. Może nas to oburzać ale tak jest. I kijem Wisły nie zawrócisz. Jedyna metoda to do głowy przez kieszeń. Czyli prywatna służba zdrowia. Jakby lekarz miał płacone bezpośrednio przez tą panią na SOR to nie pozwoliłby jej siedzieć tam 2 godziny.
I człowiek by w pasy w aucie, bez przymusu, sam się zapinał, jakby wiedział, że za ewentualne skutki sam płaci.
„-Rebe, a czy jest jakieś specjalne błogosławieństwo dla cara?
-Jest! Boże błogosław cara i trzymaj go jak najdalej od nas”
To samo można powiedzieć o ludziach z SORu.
Rok temu, w maju, spotkał mnie zaszczyt bycia traktowanym przez SOR.
To, co przeszła ta pani było niczym, w porównaniu z tym co spotkało mnie i spotyka codziennie innych pacjentów.
A to podobno norma.
Normą jest przyjmowanie pacjentów w trybach: żółtym, czerwonym i zielonym.
Na każdego pacjenta przyjmujący ma 4 godziny. W zależności od kodu. Tzn tyle czasu może czekać każdy pacjent zanim ktoś się nim zajmie, chyba że ma zdolności aktorskie i zacznie mdleć, umierać lub pluć krwią na recepcjonistkę…
Ja musiałem tylko (!) uklęknąć przed Władzą SORu by dano mi środek przeciwbólowy.
Opis całonocnej „przygody” pominę ale przy okazji wspomnę o odkryciu handlu pacjentami covidowymi
między moim szpitalem a innym szpitalem z Warszawy.
Wypis trwał , dnia następnego, 2 godziny, bo panu doktorowi przeszkodziłem w jedzeniu śniadania
( 2 godziny!)
Awantury, szantaże- nowa norma.
Pan doktor usiłował wpisać mi kowid, którego nie miałem. Na co ja, że jeśli wpisze, to cały szpital zgłaszam do sanepidu na kwarantannę (inne czasy).
Przez ostatni rok w moim otoczeniu było 5 pogrzebów. Wszystkie miały przy okazji „wypisu” adnotację „covid” mimo iż zmarły na: serce, wątrobę, cukrzycę (zakaz zabiegów szpitalnych)
Obawiam się, że przedmiotowe traktowanie pacjentów już się nie zmieni.
Przykład idzie z góry, czyli od tzw Władzy.
Jesteśmy tylko narzędziem w czyichś rękach.
Tak, nie wszyscy lekarze są bezduszni. Podobno. Ja niestety mam to nieszczęście spotykać już tych bez duszy.
Świat lekarski podzielony jest na dwie frakcje, podobnie jak nasze społeczeństwo ,odnośnie szczepień, maseczek czy lokdałnów. Połowa za, połowa przeciw. My, w mediach widujemy tylko tych ZA.
Tych „z duszą” w mediach jak (nomen omen) na lekarstwo.
Dzięki za wpis. Celne.
A ja ordynarnie i nie na temat zaproszę na mojego peja, bo w końcu odważyłem się wypowiadać publicznie, tylko… nie ma na razie do kogo. Warsztatem nie mogę się równać z Autorem Dziennika, ale może ktoś tam znajdzie jednak coś interesującego:
http://fb.com/konserwowy
Trzeba mieć pejsbuka. Mnie wywaliło ostatecznie jakieś 7 lat temu więc przeniosłem się na strony rosyjskojęzyczne, jak spora część dotknietych cenzurą ludzi. Jakby tam wymyślono cenzurę, to mam upatrzone strony chińskie… 🙂
Niestety tak to wygląda jak rządzą nami kreatury z obcego nadania. No ale przecież mamy wybór, pan premier chociaż raz powiedział prawdę : jak między dżumą a cholerą
Lekarz w odróżnieniu od kelnera nie powie „jak się nie podoba, to idź pan gdzie indziej”. Nie powie, bo nie może, nie może pozostawić pacjenta bez pomocy. Tyle że, kiedy, po jakim czasie tej pomocy udzieli i czy jej udzielić zdąży, to inna sprawa. Lekarz nie składa żadnej przysięgi, ale przyrzeczenie, więc błędy i nawet draństwo mogą być łatwo wytłumaczone. I jeszcze różnica między – powiedzmy – mechanikiem (czy innym usługodawcą niemedycznym) a lekarzem: jeżeli odbiorę przedmiot, który oddałem do naprawy w stanie jeszcze gorszym, to mogę dochodzić zadośćuczynienia i zazwyczaj je otrzymam; jeżeli lekarz doprowadzi do pogorszenia stanu lub śmierci pacjenta, to cóż, tak widać musiało być. I niezwykle trudno jest dochodzić czegokolwiek, bo ekspertyzy wydają inni lekarze, a istnieje tam solidarność zawodowa, a gdyby nawet udało się zgromadzić odpowiedni materiał prawny, to proces będzie trwał latami.
Od kilku lat mam nieszczęście kontaktu z lekarzami, sam i moi bliscy, jako pacjenci. Nie powiem: sporo lekarzy traktuje pacjentów przyzwoicie, z troską i nie tylko stara się pomóc, ale pomaga. Spotkałem i takich, do których nie wysłałbym nawet osobistych wrogów, tylko polityków, zwłaszcza decydentów. Niewątpliwie czas kowidowy pogłębił ten podział, uwydatnił tych, którzy powinni zmienić zawód. Niestety, SOR-y to osobny temat, tam trudno o lekarza, przewaga konowałów (i ciekawe: ten sam człowiek na oddziale często staje się lekarzem, który nawet chce zauważać pacjenta – czyżby miejsce siedzenia…?). Istnieją strony do ocen lekarzy (np. „znany lekarz”). Warto tam zaglądać, również dokonywać wpisów ze swoich doświadczeń, może pomóc w wyborze lekarza, ale dopiero powstanie rzeczywistego rynku medycznego może doprowadzić do zdrowia służby zdrowia.
Smutny i przygnębiający felieton, smutne i przygnębiające komentarze pod nim. Cóż można by jeszcze napisać? O co zapytać? Pytanie kogo? Ktoś tych „lekarzy” pielęgniarki, ratowników wychowywał. Rodzice wpajają kształtują podstawowe postawy. Jak się zachować w życiu, jakim być człowiekiem. Później ktoś inny na studiach w szkole kształtował tych ludzi w zawodzie który będą wykonywać. Niestety żadnej weryfikacji, ani stopni nie stawiano – ba przedmiotów takich nie ma- z empatii psychicznej przydatności do zawodu. Profesorowie którzy kształcą lekarzy są tacy sami jak ci ogarnięci znieczulicą w obecnej rzeczywistości? Strach o tym w ogóle myśleć. Po przeczytaniu felietonu zaraz nasunęła mi się wypowiedź lekarki bodajże w TV Pl1, która opowiada co się dzieje na zamkniętym forum lekarzy. Bezduszne wpisy, na temat śmierci pacjentów. Publiczne przyznawanie się do fałszowania aktów zgonu. I wszystko się potwierdza o czym tu napisano. Nic się nie dzieje, nikt nie reaguje, nikomu nie jest nawet zwyczajnie wstyd.
Jeszcze parę myśli, które spłynęły na mnie po przebudzeniu… chyba zupełnym. Otóż, czy czasami nie jest tak jak pisz Pan Karwelis, zeta arogancją, zimnokrwiste podejście lekarzy i personelu nie bierze się niestety z tego, że zafundowano tej profesji rangę funkcjonariusza państwowego – jak Policji i innym służbom, i nastąpiła przemiana na panisko, które ma władzę i zawsze rację, co skutkuje traktowaniem tych co skądinąnd płacą w końcu składki – niektórzy 40 lat i dłużej. A wypisać się z tego za przeproszeniem – (a może nie trzeba przepraszać) dziadostwa nie można.
Prawda. Smutna.