14.01. Zlewicowany liberalizm. Instytucje.

0

14 stycznia, dzień 318.

Wpis nr 307

zakażeń/zgonów

1.414.341/32.455

Wczoraj zastanawiałem się nad połączeniem aksjomatu demokracji liberalnej polegającym na ochronie praw mniejszości i tym jak to wykorzystuje lewica, co powoduje, że oba systemy zlewają się w jedną lewicową całość. Dziś przypomnimy sobie następny aksjomat liberalnej demokracji inkorporowany przez lewicę. Otóż, jak wyszło nam wczoraj, liberalna demokracja w obawie przed populizmem i autorytarnymi ciągotami większości wprowadziła system bezpieczników. Dziś o następnym – jest nim system instytucji strzegących przed osunięciem się w dyktat większości, czyli niebezpieczeństwo „pomyłki” demokracji.

Jest to system instytucji, którymi obudowuje się zwodnicze wyroki większości, tak by istota demokracji była chroniona mimo kaprysów potencjalnych populistów. Instytucje mają tu zapewnić „ciągłość” zasad demokracji, z natury rzeczy nie podlegać demokratycznym procedurom wyłaniania swoich członków, bo inaczej cały system byłby bez sensu, gdyż demokratyczny mandat obsadzania instytucji mógłby na nie przenieść wszelkie możliwe wypaczenia, w celu zapobieżenia którym powstał właśnie system bezpieczników.

Nie są to tylko wyodrębnione instytucje jako jednostki organizacyjne, czasami to całe ekosystemy, które funkcjonują równolegle do systemu przedstawicielskiego demokracji obieralnej. Są to strażnicy demokracji, po to by ta sama sobie nie zrobiła krzywdy. Główny kłopot z takimi instytucjami polega jednak na tym, że są to często organizmy działające na zasadzie kooptacji, nie podlegają społecznej kontroli, i wytwarzają niekontrolowane przez nikogo elity, które się degenerują. Stanowią więc mokry sen lewaków.

Ten przechył w stronę zbawczej roli instytucji w liberalnej demokracji został wykorzystany przez lewicę, która zapowiedziała odwojowanie strat komunizmu poprzez marsz właśnie przez instytucje. Lewica właśnie namierzyła system instytucjonalny demokracji jako dobry wzorzec do nieweryfikowalnego na drodze demokratycznej rozrostu swoich wpływów. I tak jak twórczo inkorporowała dogmat ochrony mniejszości z dekalogu liberalnej demokracji, tak samo zapatrzenie się w instytucje zostało wykorzystane do rozprowadzenia się po świecie ze swoją ideologią.

Marsz zaczął się właściwie na szerszą skalę w czasie rewolucji 1968 roku, gdzie tak ważna instytucja jak szkolnictwo, zwłaszcza wyższe, zostało zawłaszczone, cierpliwie i konsekwentnie – ze skutkami jak dziś. Po prostu brodaci studenci, którzy zrewoltowali uniwersytety zostali już na nich jako pracownicy naukowi multiplikując kolejne lewackie generacje, aż do wprowadzenia kompletnie nienaukowych, ale za to zideologizowanych dyscyplin, takich jak np. gender.

Kolejnym przykładem ekosystemu, który miał bronić demokracji przed samodegeneracją miały być media. Jak się popatrzy na ideologiczne pozycje głównych mediów to są one kompletnie obstawione jedną lewicową ideologią, czasami ukrywaną pod ideologicznymi pozorami liberalnej narracji. Właściwie inna niż lewacki system w światowych mediach nie obowiązuje, zaś ostatnie poczynania „solidarnie” wycinające „trumpizm” pokazują, że to system naczyń połączonych. Kiedyś myślano, że konkurencja w mediach zapewni im pluralizm, dziś widać, że nie ma mowy o żadnej konkurencji. Media, zwłaszcza te dla beki zwane „społecznościowymi”, to zgrana paczka wzajemnie ułożonego oligopolu. Tak więc znowu instytucjonalny aksjomat strażników demokracji stał się jej zaprzeczeniem.

Klasycznym przypadkiem zlewaczenia roli instytucji jest Unia Europejska. Przypomnę, że powołana była przez chrześcijańskich demokratów po to, by Europa stała się wzorcem współpracy (głównie gospodarczej), która wyciągnie ją z ciągłych wirów wojen światowych. Dziś stała się narzędziem ekspansji niewybieranych oligarchów administracji o wyraźnie lewackim przegięciu. Typową dla socjalizmu emanacją chęci do regulowania wszystkiego przez ciała, których nikt nie wybierał, a których instytucjonalne prerogatywy wciąż są rozszerzane kosztem państw narodowych.

Odbywa się tu spektakl pozorów sprawczości europejskiego suwerena, w którą wierzą już tylko coraz bardziej naiwni. Ekscytacja wyborami do Europarlamentu ma już wyłącznie znaczenie emocjonalno-symboliczne, bo Europą rządzi Komisja Europejska, ciało przez nikogo nie wybierane, a tylko klepane przez Europarlament po tym jak się europejskie potęgi ułożą. To najbardziej wyraźny przykład jak instytucjonalne założenie roli bezpieczników liberalnej demokracji zostają niedemokratycznie przejęte przez ideologiczne grupy interesów, które realizują swoje agendy bez jakiegokolwiek wpływu suwerena. Ideał lewicowej polityki.

Mamy też światowe przykłady instytucji oddziaływujące na cały glob bez jakiejkolwiek kontroli ze strony choćby państw, co dopiero – obywateli. Popatrzmy na takie ostatnio „wypłynięte” WHO. Jak się popatrzy na lockdownowe strategie państw, to widać tam tę samą rękę WHO w różnych lokalnych wariantach. Jej rekomendacje epidemiologiczne są jak prawdy wiary, do zawierzenia, ale nie do weryfikacji. Kto to wybiera? No nikt… Kto to finansuje? Strach popatrzeć, ile tam krzyżuje się interesów Big Farma i zbawicieli świata typu Bill Gates. I to są instytucje stojące na straży zdrowia publicznego? Swoimi rekomendacjami stawiające świat na granicy gospodarczej i społecznej zapaści z kosztami po stronie świata a zerową własną odpowiedzialnością?

Ale najważniejszy jest ten kolejny zbieg – aksjomatu strażniczej roli instytucji w ideologii liberalnej demokracji i lewicowej strategii rozprowadzenia się za pomocą istniejących instytucji. Gotowego ekosystemu, dzięki któremu można się rozprzestrzenić jak wirus, atakując słabe, wrażliwe, ale ważne punkty organizmu. Marsz lewactwa przez instytucje odniósł sukces i jesteśmy świadkami światowego kryzysu w tym względzie, kiedy ten z założenia układ odpornościowy sam stał się największym rozsadnikiem choroby.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *