19.02. Hulajdusza

0

19 lutego, dzień 354.

Wpis nr 343

zakażeń/zgonów

1.623.218/41.823

Latem to się parę razy przestraszyłem. Gdy tak sobie szedłem spokojnie chodnikiem nagle bez żadnego ostrzeżenia wyskakiwał zza mnie i przede mnie jakiś rozpędzony młodzian na hulajnodze. Strachliwy nie jestem, ale to zawsze nagłe było. A gdybym tak ciut wcześniej zrobił krok w lewo do autobusu byłoby nieszczęście. Nawet zacząłem się zastanawiać, że to dobrze, że moje dzieci już dorosły, ale gdybym tak sobie szedł z wnukiem, który oczywiście jest żywczyk, to wyniku zderzenia byłbym smutnie pewien.

Hulajnoga to bardzo fajne słowo jest. Właściwie nikt nie wie skąd się wziął taki dziwoląg, ale dość dobrze opisuje istotę rzeczy. Należy do tej samej rodziny co śpiwór, przebiśnieg, pucybut, czy mój ulubiony zerwikaptur. Ale to, że można na niej hulać to prawda. Czasem jak widać zatrważająca.

Te hulajnogi to jakiś dziwoląg prawny. Bo to, jak im wygodniej to sobie po ulicy boczkiem jadą, a jak im wygodniej inaczej to, chodnikiem, proszę bardzo. Czy jest jakiś pojazd, który prawnie może i tu i tu? Podobno to jakiś myk legislacyjny, że to właściwie nie pojazd, ale życzyłbym takiemu prawodawcy by się kiedyś spotkał na chodniku z takim rozpędzonym czymś. To prosta droga do nieszczęść, a mój znajomy z pogotowia mówi mi, że w sezonie ci hulajnogerzy i ich chodnikowe ofiary to gros przypadków.

Teraz obserwuję te zmagania dwukołowych z sezonem zimowym. No, trzeba mieć zaparcie. Moim zdaniem jeśli już ktoś musi, dla zdrowia, eko czy lansu, to proszę bardzo – ale po wytyczonych ścieżkach. Nie ma – na ulice pliz i niech się martwią kierowcy. Martwią, nie boją. Znam te wszystkie argumenty za eliminacją zanieczyszczeń, ale ci dwukołowi robią się jacyś mocno agresywni. Zyskują liczebnie i domagają się swoich rosnących – jak widać w niszy regulacyjnej – praw.

Ja wiem o co chodzi. Sam kiedyś jeździłem – po ścieżkach rzecz jasna – rowerem w mieście. Od razu przesiadłem się do optyki tego drugiego świata. Wydawało mi się, że każdy kierowca chce mnie zabić i tylko czyha na okazję. Od razu rodzi się podział na my i oni. Coś w tym jest. Ale są jeszcze ci trzeci – piesi. Efektu spotkania rozpędzonego roweru czy hulajduszy z samochodem jestem raczej pewien, ale z pieszym też, tylko a rebours.

Czy to się w ogóle może opłacać? Przecież nawet latem przewalają się te hulajnogi po chodnikach, ulicach i trawnikach. Leżą porzucone gdzie się da, skopane, poniszczone. Przejazd kosztuje może nie grosze, ale złotówki. Ja wiem, spełniają swoje funkcje społeczne, ale czy to się w ogóle opłaca? Ktoś do tego dopłaca? Trzeba będzie sprawdzić. Wiadomo tylko, że jak jest jakaś większa afera czy wypadek, to hulajnogi znikają (np. w Warszawie), by po miesiącu pojawić się znowu.

Teraz leżą porzucone gdzieś w śniegu i czekają na odwilż. I znowu się zacznie loteria na chodniku, wraz z nadzieją czy rozpędzony mieszczuch panuje nad maszyną i własną wyobraźnią. A to wcale nie jest takie pewne widząc czasami te rozwiane włosy i przerażone oczy. A latem chciałoby się beztrosko, a tu nie ma się gdzie schować. Na ulicy trąbią, na chodniku rozjadą a w domu koronawirus czyha.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.   

About Author

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *