23.01. Koronawirus, czyli zarządzanie strachem

2
strach znaki

23 stycznia, dzień 327.

Wpis nr 316

zakażeń/zgonów

1.470.8797/35.253

Zastanawiam się czy są gdzieś granice strachu. No bo na tym jedzie cała ta pandemia i społeczna akceptacja obostrzeń i lockdownów. Wydaje się, że odbywa się jakiś spektakl, a właściwie ciągłe próby ekscytowania publiczności paniką.

Widać to na przykładzie tzw. angielskiego wirusa. Przypomnę, że pojawił się on na przełomie roku, spowodował falę paniki z zamykaniem granicy i lotów do i z Wielkiej Brytanii. I po tygodniu jak ręką odjął. Zniknął. Loty odwieszono. Co prawda pojawiły się raz to alarmujące informacje, że ta odmiana wirusa przenosi się szybciej, ale jest mniej śmiertelna (śmiertelność wirusa „zasadniczego” to wciąż nierozwiązany problem), a to uspokajające, że właściwie tych mutacji to jest i tak od groma, tak ma być, bo wirus musi mutowć, żeby się przenosił. W dodatku pojawiły się niczym nie poparte informacje, że szczepionki będą działać i na tę odmianę wirusa, choć nikt tego nie przetestował.

Z tymi odmianami to rzeczywiście jazda. Po co się zamykać na powiedzmy wirusa angielskiego. Bo nowy? I co z tego? A co ze „starym”? Czy mamy na niego lekarstwo? Tak samo jak na „anglika” – nie mamy. Czy ten nowy roznosi się jakoś inaczej niż ten stary? Nie. A więc co, mamy mieć już pancerne maski na tego nowego? Producenci szczepionki zapewniają, że ta działa na wszelkie odmiany koronawirusa. Więc co, że rozprzestrzenia się szybciej? Jeśli tak, choć tu powinny być badania, których nie ma, to co – zatykają się szpitale jednoimienne?

Pozostała tylko falująca panika. Dziś mamy znowu alarmujące wieści, że wirus angielski pojawił się w Polsce. Takie Oslo to już się całe zamknęło z tego samego powodu. Ciekawe co będzie u nas, oprócz paniki rzecz jasna. Coś mi się wydaje, że angielska wersja wirusa będzie użyta jako pretekst do kontynuowania lockdownu po styczniu 2021. Wyniki zakażeń są na poziomie Polski na żółto, czyli z bardzo ograniczonymi obostrzeniami, zaś rząd trzyma się wersji jakbyśmy marli jak muchy. Być może – patrząc na cały świat – wszyscy się zamkną do tej pory aż się po prostu nie wyszczepią. Bez względu na tempo zakażeń w międzyczasie.

Ale tu też nie ma większych nadziei, bo taki Izrael, który się chyba do połowy cały zaszczepił sygnalizuje, że szczepionka Pfizera nie jest tak skuteczna, jak obiecuje producent, a nadzieję ma cały świat. W kategoriach kraju jest to poważne „statystyczne badanie” jej rzeczywistego działania, co weryfikuje dane Pfizera. To oznacza, że nie będzie tak wesoło – po zaszczepieniu wszystkich nie wyjdziemy na świat, nie będzie żadnego powrotu. Nasz minister w jakimś karkołomnym uzasadnieniu przekonywał, że nawet jak się wszyscy zaszczepimy to i tak będziemy łazić w tych maseczkach do końca świata i jeden dzień dłużej.

Pojawił się ciekawe memorandum Związku Przedsiębiroców i Pracodawców wynikające z analizy skuteczności lockdownu na poziomie światowym. Wychodzi z niego, że nie ma żadnej korelacji, a gdzieniegdzie jest, ale niewielka, pomiędzy zamykaniem działów gospodarki a polepszanie wyników zachorowań. A lockdown jest obecnie największą zmorą ludzkości. Nie koronawirus. Czyli problemem nie jest patogen, ale nasza organizacyjna reakcja na niego. Eliminuje się z życia gospodarczego te branże, które mają charakter usług społecznych, związanych z kontaktami między ludźmi, których trzeba unikać.

Czy tak jest naprawdę? Czy wjazd na stoku zakutanych narciarzy na czteroosobowej kanapie jest czymś gorszym niż tłok w tramwaju w godzinach szczytu? O zjeździe już nie wspomnę. Przecież nikt w transporcie publicznym nie przestrzega i nawet nie pilnuje limitu pasażerów. Czy dwie osoby przy stolikach z przegrodami w restauracji to gorzej niż kolejka w spożywczym hipermarkecie? To są jakieś absurdy. No a hotele, z gośćmi, każdy w swoim pokoju?

Świat jest w ogóle ciekaw jak to się dzieje. Zbierają się jacyś eksperci i pokazują sobie dane z badań, że hotele to proszę – o, zaś Biedronki to i owszem? Nie bardzo chce mi się wierzyć, zwłaszcza, że uzasadnianie, a właściwie jego brak, dotyczące tego, że właśnie tę branżę zamykamy budzi wielkie wątpliwości. Zwłaszcza, że – jak wspomniałem – dane ze świata potwierdzają niewielkie zdrowotne rezultaty zamknięć, za to potworne efekty społeczno-ekonomiczne.

Teraz już nie trzeba się będzie tłumaczyć. Wystarczy powiedzieć, że przyszedł do nas „Anglik” i już się będzie miało powód do kontynuacji zabójczej spirali w dół. Przypomnę, że z ust naszego ministra zdrowia wyszło także ostrzeżenie o nowym, czeskim wariancie, który na nas idzie. Wariancie, o którym się chyba Czesi dowiedzieli od naszego MZ. I znowu – powstała mała paniczka i zniknęła. A właściwie została odłożona na półkę, do wykorzystania jak się trzeba będzie tłumaczyć z kontynuacji albo eskalacji obostrzeń.

Coraz więcej ludzi się zastanawia jak to jest z tym lockdownem. Jak można się spodziewać zmiany robiąc wciąż to samo, to samo co nie działa? Przecież widać, że to nie przynosi efektów – po co więc państwa, jedno za drugim w to wchodzą? Wiosenne zamkniecie, to ogólne i największe trwało dwa miesiące. Wirus rozwija się maks dwa tygodnie. Przez ten czas powinien już cztery razy zdechnąć, bo wtedy wszystko było zamknięte. I co? Jakie były efekty wiosennego lockdownu? Żadne. Teraz się nas przekonuje, że „druga fala” to kara za letnie rozpasanie. Tak? Przecież lato było czerwiec-sierpień, zaś „druga fala” w połowie października. Co robił wirus we wrześniu? No jest koncepcja, że zaatakował przez szkoły starszych i słabszych, ale wcale to nie jest naukowo pewne, zaś w ogóle już nie uzasadnia zamykania… stoków narciarskich i siłowni.   

Dlatego pełno spekulacji, że państwa trzymają te bezsensowne lockdowny po coś. Na pierwszy rzut oka wychodzi, że to bez sensu, bo to same szkody, ale jak władze wszędzie się przy tym bez sensu upierają, to lud szuka wytłumaczenia. Czyli sensu. A więc wersji utrzymywania lockdownu jest kilka. Pierwsza, że to taka, że to spisek zawiązany po to by wykończyć małe biznesy i klasę średnią. Skorzystać na tym mają wielkie globalne korporacje, bo pozbędą się konkurencji i przejmą co lepsze kąski. Druga wersja to taka, że to interes władz, które mają upaństwowić padające prywatne biznesy i rozszerzyć swoje włości. To wersja „góralska”, która pojawiła się przy okazji „antystrajku” z 18 stycznia. (Piszę antystrajku, bo strajk polega na wstrzymaniu się od pracy, a tu było odwrotnie). Te dwie wersje – korpo i państwowa – się nawzajem nie wykluczają, ba – stanowią pożywkę do mega wersji, że na lockdowny to się korpo z państwami umówiły w jakimś spisku. I nie ma się co dziwić ludowi co do takich koncepcji – po prostu szuka jakiejś logiki w tym szaleństwie. I produkuje czasem ekstremalne diagnozy.

Kolejna wersja to taka, że władze po prostu są pogubione i robią tak jak inne państwa, co w demokracji prowadzi do eskalacji obostrzeń, bo przecież jak Niemcy zamknęli, to co dopiero my – Polacy. Wszelkie władze mają tu być w pułapce szantażu okoliczności, że warto wprowadzić ostre rozwiązania, bo jak wprowadzimy słabsze ograniczenia i wyjdą złe wyniki to będzie na władzę. A jak władze pójdą na ostro i wyniki też będą słabe, to się zawsze znajdzie jakaś… angielska odmiana wirusa, przez którą nam nie wyszło, choć staraliśmy się.

I tu trzeba wrócić do początku moich rozważań. Do granic ludzkiego strachu. Coś mi się widzi, że jak zwykle – strach powszednieje. Czyli główny mechanizm akceptacji odjazdu ludzkości w jakąś nową drogę zużywa się. Wtedy jesteśmy świadkami ekscytowania publiczności nowymi wieściami i kataklizmami. Temat wirusa będzie powoli mutował na nowe zagrożenia. Ale czy ludzkość wciąż straszona, nawet ze zmianami tematu ekscytacji, da się utrzymać w ciągłym napięciu? Coś mi się wydaje, że nie bardzo. Tylko czy efektem będzie apatia czy wybuch?

To ważne rozróżnienie, bo o skrajnie odmiennych efektach.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

2 thoughts on “23.01. Koronawirus, czyli zarządzanie strachem

  1. Nie byłbym takim optymistą. Jak widzę tych ludzi na pustej ulicy z maską na twarzy z zaciskiem na nos, znad której łypią na mnie oczy pełne strachu, niedowierzania, czasem potępienia, to raczej nie liczę już na wybuch społecznego niezadowolenia. Skojarzenie ze stadem bezwolnych owiec i baranów nasuwa się nieodparcie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *