9.01. Niemiecki neue ordnung?

6

9 stycznia, wpis 1243

Zapraszam do wsparcia mego bloga

Wersja audio

Wszyscy się szykują na środę, kiedy odbędzie się kolejny performance sejmowy. Przeszliśmy płynnie z memiczności na akty teatralne, tym razem wszystkie media skupią się na tym, że dwóch skazanych posłów przyjdzie do pracy i kto ich wyniesie chwytem „za wąsik”. Producenci telewizyjni planują już ustawianie kamer i ujęcia, w końcu będzie co pokazywać. Ale równolegle dzieje się coś prawdziwego, praktycznie przemilczanego przez media.

Niemiecki pornol

Ja już tu mówiłem, że doświadczenia kowidowe nie mogą się zmarnować i mamy to samo i teraz. Niemcy stanęły w strajku generalnym, jak w niemieckim pornolu – wszystko stoi. Dołączają rolnicy z Holandii, Francji i Polski, szykuje się coś sporego i spektakularnego, a u nas w mediach dwóch posłów i dzielenie na czworo szpilki polskiego burdla prawnego. No, w działach międzynarodowych cisza jak makiem zasiał, mamy coś o transpolce wykluczonej z zawodów i legendowanie Tuska, że się (ludzie, ludzie!) Unii stawia i będzie stawiał. A więc lud zmediowany ma swoją rzeczywistość wyobrażoną dostarczoną, żyje w niej, a tym czasem lud realny się burzy pod różnymi szerokościami, my zaś, piastowscy, przysypiamy w swojej malignie pozoracji.

No, analogia do czasów kowidowych jest uprawniona. Wtedy nie tylko odwracano uwagę od rzeczy zasadniczych, tysiące protestujących przeciwko obostrzeniom znikały z ekranów, wystarczyło tylko postraszyć, albo pokazać jak się trójka zielonych szaleńców przyklejała do asfaltu. To były tematy. Ale mnie urzekła jeszcze inna kowidowa analogia. Wtedy, też jak i dziś, prawie każdy kraj szumiał kowidowo. Austriacy, Niemcy, Brytole, Hiszpanie, Francuzi, Holendrzy, no wszyscy praktycznie, oprócz… Polaków. Tak, to była niespodzianka, ale ten fenomen próbowałem na bieżąco tłumaczyć sobie i Czytelnikom. Zasięgi i znaczenie kowidowych demonstracji poza Polską były ogromne, lud o tym mało wiedział, chyba, że pałą dostał, gdyż trawestując Lema – nie można wrzucić w ułudę siniaka na plecach. Nie tylko chodziło o media, ale i o coś innego. Brakowało koordynacji.

Prawacka międzynarodówka

Tak, bo gdyby powstała jakaś międzynarodówka kowidowa i wszystkie protesty odbyły się na raz we wszystkich krajach, to nie dałoby się tego zbagatelizować. Ale wtedy globalny sanitaryzm był cwany – dozował z umiarem, raz tu, raz tam, nigdy na raz i tak samo. W związku z tym rozprzęgał timing koordynacji protestów. Wybuchały gdzieś zagłuszane i ignorowane wysepki oporu, sąsiedzi nieświadomi faktów nurzali się we własnych problemach i wszystko uchodziło władzom na sucho. Ale teraz to inna sprawa.

Klimatyczno-obyczajowe szaleństwa są wdrażane przez Unię równo na całym kontynencie, bez wyjątków, skoordynowane w czasie, bo tego wymaga pragmatyka unijnych regulacji. Jest więc momentum, ale nie ma międzynarodówki. Znowu pojedyncze kraje wyskakują, każdy osobno. Włosi cyk i już się męczą, potem swój skok zrobiła Szwecja, i Holandia, ale to wszystko w zakresie wyniku wyborów. Teraz mamy Niemcy, kompletnie poza rytmem elekcyjnym, zmęczone przewodnictwem w tym szaleństwie swego rządu. I moment jest ciekawy, nie tylko ze względu na zakres i powolne umiędzynarodowienie protestu. Ważne są różnicujące konsekwencje obecnej sytuacji.

Jako się rzekło Niemcy idą poza rytmem wyborczym z daniem swego zdania. A to oznacza kilka rzeczy. Po pierwsze, że nie chcą już czekać. Po drugie – znowu rolnicy. Wychodzi na to, że w kwestii protestu to tylko tam nadzieja, bo reszta „miastowych” nie widzi konsekwencji swych działań, które powodują eksterminację rolnictwa innego niż wielkokorporacyjne. W końcu to te klimatyczne wykwity najbardziej dotykają rolników, przekładają się co prawda na ceny żywności, ale te można tłumaczyć putinflacją (jak wszystko…), choć są w rzeczywistości rachunkiem za ekologiczną paranoję. W końcu miastowi mogą zacząć jeść robale i kwestia jakichś dopłat za paliwa zniknie, bo się nie będzie jeździło traktorem, by łowić pożywne świerszcze.

Były lider

Interesujący jest tu aspekt niemiecki. W końcu mówimy o liderze politycznym i gospodarczym projektu unijnego. Z tym, że w kwestii gospodarczej mówimy raczej o BYŁYM liderze. Wojna na Ukrainie zerwała deal z Rosją, który był przedłużeniem kontraktu społecznego między Niemcami, na których dobrobyt mieli pracować inni członkowie Unii, w Berlinie zaś miała się kumulować wspomagana walutą euro (która jest w rzeczywistości niemiecką europejską marką) marża, zasilana niskimi cenami energii kupowanej na Kremlu. To właśnie padło i bida zaglądnęła do chatki niemieckiego rybaka. Ja już dawno wieszczyłem, że z Unii się nie da wyjść, jak ta nie będzie chciała, a w przypadku projektu „Polska jako montownia” nie ma na to ochoty, bo ten układ realizował już ponad stuletnią strategię Berlina zwaną Mitteleuropa. Z Unii taka Polska mogłaby się tylko urwać kiedy ta by padła, ta zaś padnie, kiedy Niemcom wyjdzie, że się ten projekt nie sprawdza, czyli rozwala ich kontrakt społeczny. A rozwala, co potwierdzają niemieccy rolnicy blokujący ruch na drogach i autostradach. Co ciekawe nie mają ci oni tam tylko postulatów powstrzymania ekologicznego szaleństwa i wzmożenia dopłat do paliwa rolniczego. Mamy też postulaty końca polityki LGBT i wygnania uchodźców. W tym ostatnim szczególnie wygląda z kolei nasz timing, decyzją bowiem Tuska przygotowujemy się do przejęcia tej schedy zaproszonych i już nieproszonych gości niemieckich. To takie naczynia połączone. Ale jak się do nas wozi niemieckie śmieci, to czemu nie mierzwę imigrancką skoro przeszkadza ona coraz bardziej niemieckiemu suwerenowi? Zwłaszcza, że to my za nich zapłacimy.

Mamy więc kryzys w samym jądrze Unii, co… dobrze wróży dla jej przyszłości. Każda inna lokalizacja źródeł protestu byłaby wyśmiewana przez Unię, tu zaś mamy bunt nie na pokładzie majtków, ale poważny przeciek w kabinie kapitana. Co z tego może być? Ano pospekulujmy.

Mogą ich przekupić, rolników znaczy się i dać im kasę na paliwo. Znamy to z komuny, która najszybciej realizowała „kiełbasiane” postulaty robotników. Komuna padła dopiero jak klasa pracująca przeszła na poziom postulatów politycznych, których nie da się zasypać kasą. A kasą nie da się zasypać tęczowości czy imigranckości, bo tu nie wypełnia się brzuszka wędlinką, ale trzeba coś począć z głową, a co najmniej z emocjami. Może się ten protest rozlać, ale – jako rzekłem wyżej – wymagałoby to międzynarodowej koordynacji, na którą się trzeba wydobyć. Ciekawe, co wtedy? Jakie byłyby międzynarodowe postulaty takiego ruchu? Obawiam się, tu mówię w imieniu Unii, że wspólnota tych postulatów wymierzona byłaby w istotę szaleństw unijnych. I gdyby dała się ona doprowadzić do końca, to może by się nie tyle Unia, co Europa jeszcze uratowała. Bo – moim zdaniem – najprościej byłoby wrócić do korzeni Unii, czyli wolności przepływów kapitału, ludzi i pracy, odrzucić zaś całą „specjalizację” lewaków, te wszystkie tęczowości, zieloności i równanie w dół. Po prostu każdy kraj by się rządził jak chciał, zaś bylibyśmy wspólnotą głównie gospodarczą z suwerennymi krajami, korzystającymi z jednolitego rynku, wyrwanego z regulacyjnych kleszczy eurokratów i oddanego w kojące ramiona konkurencji.

Dwa warunki powodzenia

I może tak się zdarzyć, ale pod dwoma warunkami. Pierwszy to taki, że ten ruch nie tylko nie wygaśnie, ale się i wzmocni do wyborów do Europarlamentu. Bo wtedy mogą przyjść rachunki na Unię. Te prawdziwe, czyli polityczne konsekwencje przebudzenia się suwerena. Wiele mówiono, że Europarlament jest eunchowym klubem dyskusyjnym. To prawda, ale ma on jedną ważną funkcję – akceptuje, lub nie, skład powoływanej Komisji Europejskiej. I tu jest jego momentum, po którym może już sobie tylko podyskutować. Drugi warunek, to polityczne uwspólnienie ruchów krytycznych w stosunku do Brukseli i to na poziomie paneuropejskim. Wspólny subbrand do wyborów w każdym z krajów członkowskich. Piszę „subbrand”, czyli jeden parasol marki, ale stojący w nazwie obok nazwy rodzimego depozytariusza krajowych reformatorskich ambicji wyborców. AfD miałaby swój brand poparty tym wspólnym, to samo inne partie konserwatywne i antyetatystczne. I wtedy taki skok na Unię może się udać.

Istnieje też inny wariant, że to się rozejdzie po kościach, nie dociągnie do wyborów, znowu da się zrealizować skuteczną strategię rozpędzania za komuny demonstracji stanowojennych. Polegała ona na triadzie „rozpraszać-izolować-legitymować”. Widać więc, że siła w jedności i nierozerwalności, a więc wracamy do postulatu antyunijnej międzynarodówki o wspólnych, prostych postulatach powrotu do unijnych źródeł, ukradzionych i zatrutych przez lewaków. Na razie media bojkotują i cenzurują wieści z protestów i zamieszek w Niemczech. Potem, po ofiarach, dowiemy się, że w ogóle były. Bo ja się boję wciąż tego samego, a ćwiczyliśmy to w wielu przypadkach. Ano tego, że globaliści zagrożeni w swej pozycji i istnieniu sami sobie zorganizują rewolucję, upuszczą trochę krwi, więcej żółci, wykreują swoich łże-bohaterów, po to by ocalić nie tylko swoje głowy, ale i pozycje. Nauczka Okrągłego Stołu nie może iść w zapomnienie. To nasz wkład w organizowanie sobie przemian przez stary porządek. W końcu napad na Kapitol za Trump okazał się świetnie zorganizowaną akcją służb USA, sprowokowaną by skompromitować nieprzychylnego sobie prezydenta, zaś ganianie się po „zdobytym” przez lud pałacu prezydenta Brazylii, to już była farsa, która zniechęciła na długo wahających się do wszelkich ruchów ozdrowieńczego protestu.

Polskie Termopile

A co u nas? Ano – po staremu. Konfederacja, która mogłaby się zająć umiędzynarodowieniem antybrukselskich ruchów zajmuje się chanukowuym kryzysem, reszta opozycji walczy o ocalenie skompromitowanej telewizji, zaś rządzący dozują z przyspieszeniem wewnętrzny chaos, jakbyśmy szli w kierunku państwa upadłego, niepewnego nawet swych ustrojowych podstaw. Tak to się układają nasze, polskie priorytety. W końcu skończymy na trawestacji mitu, jego banalizacji, wyjściu poza ramy bohaterstwa w dziedzinę truistycznych poziomów konsumpcji, i zawołamy jak Białoszewski, trawestujący znany cytat z Termopili: „Przechodniu, powiedz Sparcie jak podrożało żarcie”…      

Napisał Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

6 thoughts on “9.01. Niemiecki neue ordnung?

  1. A ja tak sobie myślę, porównując żądania historycznego wokeizmu czarnych wobec białych, żądających od białych odszkodowań za historyczne wyzyskiwanie czarnych.
    To ja proponuję wokeizm Polaków – białych murzynów Europy za zaborcze wyzyskiwanie nas przez np kolonizatorów, czyli min Niemcy.
    No i co najważniejsze- w ramach wokeizmu klimatycznego postuluję nałożenie na Niemcy megaopłat za historyczną gigaemisję CO2 w latach ich kolonizowania gospodarczego Europy, czyli w XIX i XX wieku. Będzie kilkadziesiąt bilionów euro do wsparcia wszystkich białych murzynów II, III i IV Rzeszy, nicht Wahr?
    Nie dziękujcie😁

  2. Ale byłyby jaja jak się okaże że w wyborach do PE prawica we wszystkich krajach minimalnie zwycięża a w tym momencie wchodzą Polacy cali na czerwono/zielono/tęczowo i wsadzają do PE tylu tuskoidów że finalnie lewica uzyskuje przewagę.
    Co do odgórnie sterowanej rewolucji to chyba przykładem jest nowy prezydent Argentyny i zapewne we Włoszech G. Meloni.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *