21.09. Łosoś, czyli jak to sie robi w Unii.
21 września, dzień 568.
Wpis nr 557
zakażeń/zgonów
2.889.008/75.503
Po opublikowaniu mojego wpisu o postulacie zakazu wędkowania, który wniosła europosłanka Sylwia Spurek, fejsbuk wciągną mnie do całej debaty, która już rozgorzała. Dzięki temu trafiłem na wpis pana Marka Szymańskiego z Pucka, który dotyczy konkretnego problemu związanego z wędkowaniem, ale pokazuje na swym przykładzie jak to działa w Unii. Wykazuje też, że ekologia to jest cały powiązany system, w którym przestawienie jednego, wydawałoby się nieznacznego elementu, wywołuje wielokierunkowe i głębokie zmiany, zazwyczaj niekorzystne. Pokazuje też jeden z nieciekawych trendów, o którym już pisałem – że ta cała ekologiczna narracja to coraz częściej ściema, która tworzy drogę do zamian zachowań konsumenckich, oddających nas w konsumencką niewolę wielkich korporacji. Dzięki temu wpisowi można zobaczyć jak narracja typu „ani jednej łzy”, w tym wypadku… łososia, powoduje, że znika kolejna sfera wolności, zaś korzystają na tym wielkie korporacje, przy aplauzie ekologów. Pouczający to tekst, pokazujący wiele podskórnych mechanizmów, obawiam się, że aktualnych w wielu innych dziedzinach, byleby można było do nich wniknąć tak szczegółowo i fachowo, jak zrobił to pan Marek.
„We wrześniu naukowcy z ICES (odpowiednik naszego Morskiego Instytutu Rybactwa zajmujący się zasobami Bałtyku) opublikowali raport, w którym rekomendują KE zaprzestanie połowów łososia w Morzu Bałtyckim. Ta rekomendacja wpisuje się w coraz silniej widoczny w UE trend ograniczania eksploatacji zasobów i zapewne spotka się z poklaskiem ludzi nie związanych ściśle z tematem łososi, a mających braki w wykształceniu podstawowym. Mówię o ludziach, przeciwnych zabijaniu zwierząt, a jest ich coraz więcej i mają oni coraz liczniejszą i coraz bardziej wrzaskliwą reprezentację we wszystkich instytucjach unijnych.
A piszę o braku w podstawowym wykształceniu, gdyż zarówno w całej dotychczasowej historii, jak i w przyszłości, zabijanie zwierząt jako część obiegu przemiany materii, było, jest i będzie jednym z fundamentów porządku tego świata, niezbędnym by ten świat w ogóle istniał. Spotka się też zapewne z poklaskiem części wędkarzy nieprzychylnie patrzących na wędkarstwo łososiowe, co wynika i z niewiedzy, gdyż z raportu ICES wynika, że w rzekach w dalszym ciągu zabija się więcej łososi niż w morzu i ze zwykłej ludzkiej zawiści, od której nasze środowisko wolne nie jest. Spotka się z poklaskiem, gdyż z tej rekomendacji wynika jasny i chwytliwy medialnie przekaz.
Zasoby łososia się kurczą więc trzeba je chronić. Trudno dyskutować z takim przekazem. Problem w tym, że jest on fałszywy. Z raportu bowiem wynika (w dużym uproszczeniu, gdyż nie chcę tu zanudzać wskaźnikami, metodologią badań itd,) że naturalna reprodukcja smoltów, czyli podrośniętych łososi, które spływają z rzek do Bałtyku, w rzekach odpowiedzialnych za ponad 90 procent zasobów łososia, jest niezmienna i wystarczająca by łososi nie zabrakło i dla wędkarzy, i dla rybaków, i dla dalszej reprodukcji. Nie ma tu żadnych zagrożeń. Owszem są roczne wahnięcia w poszczególnych rzekach, wynikające ze zmiennych warunków pogodowych, hydrologicznych itp., ale na wykresach wieloletnich opublikowanych przez ICES wygląda to dobrze. Problem tkwi jedynie w rzekach produkujących kilka procent łososi, głównie rzek litewskich i łotewskich, gdzie ta reprodukcja spada.
ICES wyszedł więc z założenia, że skoro rybacy i wędkarze łowią mix łososi pochodzących z różnych rzek, w tym łososie pochodzące z rzek będących w złej kondycji, to aby ochronić te zagrożone populacje jedynym wyjściem jest całkowity zakaz połowów. Oznacza to, że dla ochrony raptem kilkuset ryb z tych rzek łowionych przez trollingowców – biorąc pod uwagę kilkuprocentowy udział łososi z tych rzek w całej populacji , – rekomenduje się likwidację całej trollingowej floty na Bałtyku z wyjątkiem Zatoki fińskiej, w której populacja miejscowych łososi nie miesza się z innymi. Zastanawiające jest dlaczego nie szuka się przyczyn tego stanu rzeczy w samych rzekach a w odłowach – skoro główne rzeki łososiowe produkują tyle samo łososi co wcześniej – a tylko nieznaczny procent rzek leżący w jednym rejonie mniej?
Jeśli rekomendacja ICES spotka się z aprobatą KE to z dużą dozą prawdopodobieństwa można przewidzieć, że łososi w Bałtyku po zaprzestaniu połowów będzie tyle samo co wcześniej, czyli wystarczająco, by zapełnić wszystkie tarliska rzek łososiowych z nadwyżką na bezpieczne dla populacji łososi odłowy, a i tak nie wpłynie to w żaden sposób na reprodukcję łososi w tym nikłym odsetku rzek zagrożonych.
Będziemy więc brodzić w łososiach przy jednoczesnym zamknięciu całej branży, z której korzystało tysiące wędkarzy, i przy stratach wszystkich, którzy z tej gałęzi wędkarstwa żyją w sposób pośredni, a ostatnie badania opublikowane przez niemiecki instytut do spraw rybactwa pokazują, że jeden łosoś złowiony przez wędkarza generuje wydatek rzędu 1000 Euro. U nas nieco mniej, ale sumując amortyzację łodzi, koszty mariny, ubezpieczenia, przeglądu, dużych silników, koszty sprzętu oraz koszty dodatkowe czyli dojazdy hotele wyżywienie itd., niewiele mniej.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że jest to raport pisany w czyimś interesie. Służy on bowiem celom politycznym, gdyż zamyka buzię politykom pokroju pani Spurek, którzy będą mogli odtrąbić kolejny sukces, choć w tym wypadku jest to raczej woda na młyn zachęcająca pseudoekologicznych ortodoksów do kolejnych, coraz bardziej idiotycznych żądań. Głównie jednak służy interesom korporacji hodowlanych, gdyż jeśli rekomendacja ICES przejdzie, to zarówno zwykły Kowalski jak i wędkarz, będą mogli zjeść wyłącznie łososia z hodowli – hodowli, które nawiasem mówiąc są w dużym stopniu odpowiedzialne za systematyczne barbarzyńskie czyszczenie Bałtyku ze stad szprota, czego ekolodzy zdają się nie widzieć.
Trudno się też oprzeć wrażeniu, że jest to część globalnego planu nastawionego na to, by każdy obywatel UE pracował w korporacji, wypoczywał w korporacji, jadł korporacyjną chemię i wędlinę pomazaną jakąś brązową mazią, zamiast uwędzoną w wędzarni i wykonywał coraz głupsze rozkazy urzędników, będących na usługach korporacji lub pełniących w rękach tych korporacji rolę pożytecznych idiotów. W zarządzaniu unijnym mamy już głęboki bolszewizm, natomiast w sferze takich zwykłych ludzkich swobód i wolności komuna, którą doskonale pamiętam, jest hippisowskim miasteczkiem w porównaniu z tym co serwują nam urzędnicy.
Maciek Rogowiecki z Eventur Fishing, reprezentujący branżę, której tego typu zakazy szczególnie dotyczą, zadał przy okazji swojego postu o pomysłach pani Spurek i popierających ją publikacjach w lewicowych mediach pytanie,- do czego ta Unia jest nam potrzebna. Z pewnością ma swoje plusy, które widać naokoło. Obawiam się jednak, że kolejne unijne rządy pseudoekoterrosystów mogą doprowadzić do bankructwa tego systemu, gdyż europejska gospodarka nie będzie konkurencyjna (myślę tu głównie o szaleńczej megakosztownej i pozbawionej rozsądku walce o każdy gram CO2), a już teraz coraz bardziej trzymając nas za mordę, ograniczają naszą wolność, taką zwyczajną, codzienną, – choćby wolność w realizowaniu aktywności wymagających myślenia, a decydującą o tym, czy człowiek czuje się u siebie dobrze.
Będziemy walczyć o odrzucenie najbardziej restrykcyjnego wariantu raportu. W październiku w Luxemburgu KE rozstrzygnie o połowach łososia w 2022 roku. Będą obecni właściwi ministrowie z państw członkowskich, jesteśmy w kontakcie z Ministerstwem, które mam nadzieję, uwzględni nasze argumenty w unijnych negocjacjach.”
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Tak jak w tekście sprawa jest podobna w innych dziedzinach. Przykład hodowla świń. Każda musi być zakolczykowana a wymagania takie że jak masz jedną albo dwie na własne potrzeby to się wogóle nie opłaca. Musiałbyś mieć co najmniej 50 szt i tuczyć je hormonami żeby to miało ekonomiczny sens. Czyli albo hodujesz w tajemnicy ale jak sąsiad na ciebie doniesie to masz grzywnę albo żresz marketowe mięso.
Mi się zawsze taki jeden wegetarianin przypomina, co – gdyby nie ludobójca Stalin – to pewno by na wegan naszych dziadków przerobił
Łososi z Bałtyku nie da się jeść. Zresztą ta cała dyskusja o zdrowej rodzimej żywności jest mocno poniewczasie. Od lat Unia demoralizuje rolników dotacjami i zachętami, żeby robili jak najmniej. Mniejsze gospodarstwa upadły, a duże produkują tak samo zdrowo jak w Hiszpanii czy Francji. Proszę pojechać na zwykłą wieś i policzyć kury czy krowy na łące. Typowy rolnik zamiast bawić się w ganianie kur, jedzie kupować jedzenie do Biedronki.
Łososi z Bałtyku (czyli dzikich!) nie da się jeść?! A co to za brewerie? 😉
W przeciwieństwie do hodowlanych, dziki łosoś bałtycki jest re-we-la-cyj-ny! Może się Szanownej Babie dziki pomylił z hodowlanym, tzw. norweskim? (hodowanym w kadziach u wybrzeży Argentyny głównie).
I teraz coś naprawdę potwornego: nie łososie (które jedzą głównie bałtyckiego śledzia, bo szprot jest dla nich za mały), a DORSZE bałtyckie. Unijne, duńskie i niemieckie paszowce zgotowały im prawdziwy holokaust (jak to u nordyków). Obecna waga przeciętnego dorsza bałtyckiego to około 40-60 deko. Są skrajnie zagłodzone!
Wymierają w Bałtyku jak więźniowie w niemieckim bunkrze głodowym i żaden zakaz połowów dorsza im już nie pomoże.
Zaś co do kolczykowania… Jako pierwszy nakazał kolczykować polskie świnie i krowy sam Adolf Hitler w latach 1939-45. Głównie po to, by do nich dopłacać, a po to, by je nam ukraść (co jak widać po obecnej polityce UE wobec Polski na jedno zaczyna wychodzić;)
No nie, te z Bałtyku niedobre są, nawet koty nie chcą jeść. Nawet chciałam jak za dawnych lat otworzyć puszkę paprykarza, a tam zamiast szprotów – wszędzie łosoś. Dorsze, śledzie i szproty owszem, ale w Polsce mało się je ryb, a więc i wybór w sklepach mały. A człowiek jeszcze myśli „kto wie, co w tym Bałtyku na dnie leży, lepiej kupię rybę z oceanu”. Bardzo chciałabym wykazywać patriotyzm kupując produkty spożywcze, ale nie zawsze się da.
Szanowna Babo: Na 99,9 proc. nie masz dziś w sklepach dostępu do DZIKICH łososi z Bałtyku. Kupujesz (i masz w puszkach) WYŁĄCZNIE łososie z hodowli (ich znak rozpoznawczy – takie mocno pomarańczowe mięso z powodu karmienia substancjami barwiącymi. Dla odmiany dzikie łososie mają mięso ledwo-ledwo różowawe – a w istocie znacznie bardziej szare. Zachęcam do spróbowania tych dzikich łososi. Smak mają bez porównania lepszy od hodowlanych!).
Poza tym – sorki, ale wędzone DZIKIE łososie z Bałtyku są dziś – jesli w ogóle, a i to tylko w wyspecjalizowanych mocno sklepach- to dostepne za ceny kilkakrotnie wyższe od hodowlanych , i tak już wysokich.
Co do hodowlanych pełna zgoda – są dość paskudne.
Szanowny Panie z Bostonu od wielu lat nie jadam hodowlanych łososi a regularnie poszukuję dzikich, smak istotnie nie do porównania, chociaż jest też kilka różnych gatunków. Czasem – sezonowo – markety mają w ofercie te z Alaski, podejrzewam, że mogą być rozmrażane po kilka razy, ostatnio tylko firma Abramczyk sprzedaje tu i tam pacyficznego łososia. Ale bałtyckie kupiłam 1 czy 2 razy i dziękuję. Pod nieobecność łososia, polecam sardynki i szproty – chyba nazdrowsze ryby, najmniej metali ciężkich.
A tak pół żartem, pół serio… Czy ktoś wie, jaki SĄD międzynarodowy może wydawać wyroki z powództwa konkretnego państwa – członka UE przeciw bezprawnie grillującej je Unii Europejskiej?
To byłby dopiero numer, gdyby np. Polska podała UE do sądu. Odwołując się w ten sposób od orzeczeń TSUE. Za łamanie traktatu unijnego…
Coś przy ONZ może działa takiego? Bo trybunał sprawiedliwości rozsądzający spory między państwami tam jak najbardziej jest. A skoro UE uważa się sama (rękoma KE i TSUE) coraz częściej za PAŃSTWO… No to skoro się mówi A….
Proszę uprzejmie NIE ŁĄCZYĆ WEGANIZMU Z EKOLOGIĄ. To są odrębne matrixy.
Politycy potrafią sp…wszystko.
Podobnie jak z LGBT. Dopóki był to ruch społeczny wszystko było OK. Każdy ma prawo walczyć o szacunek, ale gdy pod szyldem LGBT zaczęli wypowiadać się politycy i dopisywać do tego szczególną ideologię, stało się to nie do zniesienia.
O politykach, którzy obecnie znają się lepiej od medyków, w temacie DNA, wspominać szerzej nie warto.
Pani Spurek, to taka nowa Greta T. Głodne sensacji media łykną wszystko byle było nośne i przemawiało do wyobraźni stadnej.
Jeśli idzie o weganizm, to jest ich kilka rodzajów:
pierwszy- przymusowy. Nie ma mięsa, to żremy korzonki.
drugi- religijny (Indie i większość buddyjskiej Azji) – karma i takie tam…
trzeci- neurologiczny! (dotyka krajów wysoko niedorozwiniętych). Z lekcji psychologii pamiętam, że pierwszym objawem nerwicy dziecka jest niechęć do mięsa. A że żyjemy w nerwowym społeczeństwie, to i o neurozy nie trudno. Poza tym, jedzenie GMO nie jest ekologiczne. Przy wegańskim radykalizmie będziemy musieli nie tylko zapomnieć o wędkowaniu ale też trzeba będzie wyrzucić z domu wszelkie kotki, pieski, chomiki, a może nawet rybki akwariowe?
Co do samych wędkarzy wiem jedno- straszne z nich śmieciuchy. Jako stały bywalec terenów nadwiślańskich nic lepszego o nich powiedzieć nie mogę. Co do połowów na grubo, to TRAŁOWANIE wydaje mi się jedyną zbrodnią popełnianą na naturze, w dziale „ryby i owoce morza”
Z Greenpeace’ami rozliczyłem się już dawno, przy okazji nakazu świetlówkowego. Straszny był ten przekręt, a mimo to tkwimy w nim nadal wszyscy.
A skoro o pseudoekologii- ktoś pamięta za co Al Gore dostał Oskara? Żałość bierze jak pomyślę jak bardzo dajemy się wkręcać .
Takie motto:
Polityczny fanatyk jest równie niebezpieczny dla ludzkości , niezależnie od tego czy chce rozstrzeliwać „kapitalistów”, gazować Żydów czy uniemożliwiać rozwój gospodarczy.
Trafne jak cholera!