13.03. To już rok pisania. Szybko zleciało…

21

13 marca, dzień 376.

Wpis nr 365

zakażeń/zgonów

1.889.360/47.068

Właśnie dostałem maila od mojego hostingu domeny www.dziennikzarazy.pl. żebym przedłużył subskrypcję, bo już minął rok. Kurcze – zleciało, codziennie wpis do 9.00 rano, razem już 365. Pamiętam, jak założyłem sobie domenę jeszcze na Słowacji, kiedy byliśmy tam na nartach i musieliśmy się szybciej zrywać do Polski, bo mieli zamykać granice. Myślałem że popiszę z miesiąc, no – góra dwa. Przecież wirus wylęga się do dwóch tygodni, kto się zakaził to do szpitala, ludzie po domach to selekcja na chorych i zdrowych, chorzy z domu do szpitala, reszta po odczekaniu na brak wylęgnięcia – do pracy i szkół. A tu ciach i rok zleciał. To znaczy wlókł się czasami, czasami przyspieszał.

Założyłem sobie, że to będą narodowe i światowe rekolekcje, okres wymuszonej zadumy. Ale już przeczuwałem, że nie wyjdziemy z tego w taki sam świat. I zdecydowałem się być skromnym kronikarzem tego procesu. Bo to niespotykana w historii świata historia. Nie tyle epidemiologiczna, co cywilizacyjna, polityczna i społeczna. Przeczuwałem, że to będzie katalizator przyspieszający zmiany, ale nie wiedziałem w jakim kierunku. Teraz powoli to się wyłania.

W swoim „Dzienniku zarazy” miałem kilka prób podsumowania poszczególnych etapów, właszcza w okolicach „okrągłych dziennic” kowidowego kalendarza. Jak na nie teraz spojrzę wstecz to widzę wtedy jeszcze sporą dozę własnej naiwności, odzieraną w kolejnych „okrąglicach” ze złudzeń, że kiedyś to się skończy i będzie może jakoś. Dojrzewałem w ocenie perspektyw reperkusji dookołokowidowych wraz z własnym narodem oraz społecznością świata. Te stare rzeczy czyta się teraz jak poczciwe naiwności – świat spowodował, że stajemy się coraz bardziej zgorzkniali, ale tak jest zawsze gdy nie widać nadziei.

Mój Dziennik uratował mnie w okresie „pierwszej kwarantanny”. Byłem po wirażu osobistym i zawodowym, wylądowałem w domu bez kasy i pracy. I przez wiele dni Dziennik był dla mnie jedynym powodem, by wstać z łóżka, zmuszał do uporządkowanej refleksji i skupienia się nie wyłącznie na sobie. To dawało motywację i zajęcie głowy innymi problemami niż własne. Nie liczyłem na jakieś zasięgi tego przedsięwzięcia. Ale mimowolnie stałem się powoli pewnym benchmarkiem – wielokrotnie różne media zwracały się do mnie o podsumowania, uważając mnie za kronikarza pandemii, który jakoś to wszystko pamięta.

Gdy patrzę wstecz to główną ewolucję przeszedłem w stosunku do samego wirusa. Na początku jak większość łykałem wszystkie opinie ekspertów rządowych, ale te zaczęły się – od sławetnych maseczek – rozjeżdżać. Powoli zacząłem niebezkrytycznie sięgać do innych źródeł i odkryłem starego kumpla – Pawła Klimczewskiego, który z exelem w ręku rozwalił na kawałki pandemiczność wirusa. To z kolei sprowadziło do mnie na stronę koronawirusowych walczaków z obozu oficjalnego przekazu i zaczęła się wojenka na „tyś nie ekspert” i „czy widziałeś, jak ludzie umierają?”. I tak już zostało, z tym, że grupa utrzymująca pod parą wszystkie oficjalne przekazy, chyba z powodu ich sprzeczności, powoli się wykrusza.

Wielu pyta mnie jak daję radę tak codziennie, co zmusza mnie do odkrywania kuchni. Czyli jak to się dzieje, że mam codziennie jakiś temat, trochę źródeł do niego i wyrabiam się każdego dnia z pisaniem? No, na początku założyłem sobie idealnie 3,5 tysiąca znaków ze spacjami i się tego trzymałem przez pierwsze miesiące. To jednak zabawa napisać dokładnie 3,5 tysia znaków. Polecam. To dawało szanse na wyrobienie się i ukrócało moje wrodzone piśmienne gadulstwo. Ale pękłem. Zacząłem pisać większe teksty, bo kronikarstwo zdarzeń zamieniła publicystyka. Szukałem kontekstu, nie tylko mozolnego nanizywania faktów ku potomności. I tak już zostało. Dziennik stał sie raczej próbą zapisków wieloaspektowych zmian na poziomie cywilizacyjnym, niż kroniką zdarzeń. Te były tylko kamykami rzuconymi w wodę, wywołującymi koncentryczne kręgi szerszych refleksji.

Czyli – jak pisałem? No, głównie inspirowały mnie media i to te społecznościowe, czasami własne przemyślenia. Nieczęsto rozmowy z ludźmi, czasami zabawny skrót w jakiejś grafice, memie czy zdjęciu, do którego dopisywałem cały tekst. Jak już miałem temat, to szukałem źródeł w internecie, które często korygowały moją wstępną tezę, czasami „mordowały”, cały temat, który po weryfikacji okazywał się czystą spekulacją mego umysłu. W sumie na jeden tekst, łącznie z włożeniem go na stronę i promocją w mediach społecznościowych wychodziło mi ze dwie godziny dziennie. To taki codzienny trening, fitness dla mózgu, który by mi chyba bez tego uwiądł już całkowicie.

To też rytm i reżim. Trzeba codziennie coś napisać, rano nadać i powoli ma się (wreszcie?) jakiś stały punkt odniesienia w codziennym planie działań. Czasami, gdy na przykład miałem jakieś dłuższe wyjazdy czy cięższe popijawy, to trzeba było napisać na zapas parę wpisów i uważać, by się w międzyczasie nie zdezaktualizowały. No i rano wypuścić w świat, jeszcze na kacu. Najgorsze to było to wstawanie świątek-piątek na 8:00 by „nadać” wpis. Teraz się rozleniwiłem i nadaję już zaraz po północy, jeśli jeszcze nie śpię.

Najgorzej było jak poległem na kowida, czyli od 1 stycznia 2021. Leżałem w domu z gorączką 39,5 w potwornej umysłowej malignie, ledwo co żyłem, ale jakieś tekściki codziennie wydobywałem ze zglejowanego mózgu. Jak wydobrzałem, to od razu się wróciłem do tych wpisów, by zobaczyć co nabredziłem. Nie było tak źle, czyli już przeszedłem ten etap, że mogę pisać na rdzeniu. Kręgowym. Ale największym dowodem mego oddania „sprawie Dziennika” było to, że parę razy trzeba było się latem nad ranem wydobyć z ciepłych objęć wspaniałej kobiety, aby nadać codzienną porcję, albo znaleźć zasięg, gdy byliśmy w leśnej głuszy. Tak, starałem się, no właśnie – chyba głównie dla siebie.

Teraz się zastanawiam – co dalej? W końcu rok takiego doginania to dobra okazja by się urwać i przestać. Ale tu bieg zdarzeń wcale nie zwalnia. Z punktu widzenia kronikarza robi się coraz ciekawiej i warto by było jeszcze potowarzyszyć tym niesamowitym procesom przemiany świata w tempie i kierunku dotąd niespotykanym. Poza tym to chyba już u mnie jakiś nałóg. Trzy razy zdarzyło mi się nie wyrobić z terminem, jeden raz w dniu reelekcji Dudy, ale z powodów słodko osobistych, drugi raz jak mi padł hosting, trzeci gdy odwiedził mnie kumpel z J. Walkerem złotym!) i pogadaliśmy jak Polak z Francuzem. Nie za dobrze się z tym czułem, czegoś mi brakowało.

A więc pewnie dalej będę sobie skrobał ten swój „Dziennik zarazy”, głównie jak widać z powyższego – dla siebie. Ale też dla wirtualnej potomności, by jakby co, to żeby wiedziała, że wiele widzieliśmy jak wchodziliśmy w ten lejek. I że niewiele dało się chyba zrobić. Zresztą wizja pokoleń, które mogą to czytać w przyszłości jest także frapująca. Jak będzie wyglądała ludzkość za 10-20 lat po takim resecie? Czy takie wspominki jak moje będą dla tych pokowidowych (?) ludzi naiwnością odchodzącego świata, ostatnimi sentymentalnymi znakami starego?  

Jak u Lema w „Dziennikach gwiazdowych” – nasza cywilizacyjna rakieta leci w nieznaną przestrzeń, a ja tu sobie tylko siedzę przy kompie i piszę co widać przez mój bulaj i wkładam to wszystko do internetowej szuflady.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.

About Author

21 thoughts on “13.03. To już rok pisania. Szybko zleciało…

  1. Od czasu blokady Trumpa, gdy korporacjom medialnym maski opadły, wchodzę na ten dziennik zamiast czytać newsy. Tutaj wszystko jest przesortowane i więcej można się dowiedzieć o świecie, niż z wielkich portali piszących o dupie Maryni

    1. No coś w tym jest, ja np. wchodzę na interię tylko po to, żeby przeczytać tytuł artykułu i od razu przechodzę do komentarzy. Czytanie artykułu jest zwykłą stratą czasu.

  2. Poprzez bloga od dłuższego czasu jesteśmy niejako znajomymi, pozwól więc, że powiem tak: Jurek, to co piszesz jest ważne i czasami potrafisz przywołać uśmiech na twarzy. Twój blog jest rzetelny i obiektywny. Gratuluję wytrwałości i życzę jak to w czasie zarazy wypada – zdrowia. Pozdrawiam, Andrzej.

  3. Trafiłem na ten dziennik przypadkiem zupełnie niedawno i teraz czytam codziennie rano. Pamiętam Pana jak dawno temu odwiedzał Pan mojego ojca chrzestnego śp. RW w Data Start na pl. Uniwersyteckim. To były czasy, kto wtedy w ogóle śniłby o tym, że przyjdzie nam żyć w czasach „zarazy”. Pozdrawiam serdecznie.

    1. pozdrowienia. A za Ryśka się czasami modlę… ostatnio uzupełniałem wpis do Jego biogramu w Encyklopedii Solidarności

  4. „… Jakie zatem było zdziwienie ogółu, gdy dzisiaj, zamiast ekipy kosmitów dezynfekujących wszystko i wszystkich pojawiła się stara Jewdokia, wkroczyła do mieszkania Pawła Prochorowicza, otwarła szeroko okna aby przyzwoicie wywietrzyć i podśpiewując szlagier, który był najnowszy przed półwieczem, zabrała się do tego co zawsze, czyli do sprzątania.
    Okazało się, że nie ma najmniejszego powodu do niepokoju. Paweł Prochorowicz, powiedzieli lekarze, ma jedynie raka oskrzeli w zaawansowanym stadium. Kamienica odetchnęła z ulgą.”

    Takie było moje pierwsze spotkanie z Pana tekstami, mniej więcej rok temu. Powyższy fragment w stylu Zoszczenki, spowodował, że popłakałem się ze śmiechu. Jestem Pana stałym czytelnikiem, tym bardziej, że Pana poglądy są mi bliskie. Gratuluję i dziękuję.

  5. …bardzo proszę o kontynuację swoich przemyśleń… codziennie budzę się wściekły, a po Pańskich słowach
    jakoś się uspokajam i dalej żyję w ćwierćnormalnej rzeczywistości… proszę o jeszcze…

  6. Dziękuję i gratuluję wytrwałości. Prosze, niech Pan kontynuuje, zawsze czytam z dużym zainteresowaniem, Życzę zdrowia.

  7. A’propos koniecznosci recznego publikowania rano:
    jesli dobrze pamietam, w WordPressie (chyba go Pan uzywa) jest funkcja pozwalajaca zlecic opublikowanie gotowego wpisu w zadanym momencie w przyszlosci – wlasnie po to, aby nie trzeba bylo tego robic recznie.

    Dziekuje za dotychczas.
    Prosze nie przestawac pisac.

    1. Dzięki, ale ja kiedyś próbowałem tak zrobić i mi wywaliło. Muszę sie spytać serwisu. Dzięki za radę. Może mi to uratuje zaburzony sen.

  8. Kiedy wyda Pan dziennik w postaci książki? Było by to ciekawe udokumentowanie tego dziwnego okresu, zwłaszcza dla potomnych.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *