7.04. Jak Polak z Polakiem. Wersja kowidowa.

11
Slawomir Mrozek

Slawomir Mrozek

7 kwietnia, dzień 401.

Wpis nr 390

zakażeń/zgonów

2.471.617/55.703

To był maj zeszłego roku. Na półlegalu pojechałem do Wrocławia pograć w tenisa i później – u zaprzyjaźnionego właściciela kortu – zrobiliśmy sobie kowidówkę w realu. Ja jestem w towarzystwie znany jako symetrysta, to znaczy, że efekty mam symetrystyczne, co przejawia się, tym że pisowcy mają mnie za totalniaka, zaś totalni za pisowca. Po tej wizycie opisałem swoje doświadczenia – i techniki – rozmawiania z plemiennymi. Dziś spróbuję przeanalizować jak foliarze rozmawiają z panikarzami.

Po pierwsze – definicje. Obie grupy mają różne określenia na swoją społeczność, zazwyczaj mają one wydźwięk pejoratywny, to znaczy, że żadna z grup nie akceptuje swojej nazwy nadanej przez tę drugą. Bo foliarze, którzy biorą swą nazwę od tego, że mają ponoć chodzić w czapeczkach z folii, by zapobiec szkodliwemu promieniowaniu w rzeczywistości nie są wariatami, co utrzymują ich antagoniści, nie wierzą też w płaskość ziemi (płaskoziemcy to ich kolejne określenie). Foliarze to w rzeczywistości ci, którzy nie przyjmują bezkrytycznie głównego kowidowego przekazu, szczególnie pandemiczności koronawirusa. Z drugiej strony mamy panikarzy, którzy (nie wszyscy) podobno panikują, zaś ta grupa najczęściej właśnie w kowidowych rozmowach powołuje się na rozsądek, opinie ekspertów, rzadziej – badania. Panikarze, to ci, którzy wybrali się w trudną drogę bezkrytycznego akceptowania wielu sprzeczności w działań wobec kowida.

Kiedy próbowałem cofnąć się do swych starszych zapisków, by zobaczyć również własną ewolucję poglądów na kowid zobaczyłem, że przeszedłem drogę od pokornego łykacza do tzw. koronasceptyka z powodów nie tylko logicznych i zdroworozsądkowych, ale też, że polemizujący ze mną „koronarealiści” (to tym razem ich nazwa na samych siebie) wcisnęli mnie na te pozycje jak w lejek. Zainteresowany tym, podjąłem się własnej wiwisekcji tego procesu, nie wątpię, że będącego nie tylko moim udziałem.

Proces „lejkowania” zaczyna się niepozornie, choć hucznie. Wystarczy tylko w rozmowie zakwestionować którykolwiek z aspektów oficjalnych komunikatów decydentów i medialnych ich interpretacji. Koronarealista zaatakuje cię od razu, bo nie może być odstępstwa nawet na milimetr. Tu mamy już do czynienia z objawami dwójmyślenia, bo np. do listopada 2020 dostałbyś bęcki za kwestionowanie noszenia przyłbic, zaś po ogłoszeniu, że przyłbice nadają się na Grunwald, te same osoby będą mówiły, że przyłbice są be, choć niedawno były ok.

Od razu cię zapakują w paczkę foliarza (choć nie nosisz czapeczki przeciwko promieniowaniu) i płaskoziemcy (choć nie wierzysz w żółwie trzymające naszą planetę na skorupach). Chodzi o to by zdeprecjonować cię od razu jako wariata. Ale to tylko nazewnictwo. Drugim cwanym i natychmiastowym chwytem jest wciskanie kowida w brzuch, czyli zarzucanie ci, zanim otworzysz usta, że negujesz istnienie koronawirusa. Choćbyś milion razy mówił, że koronawirusy są z nami od zarania, są elementami zestawu sezonowych gryp, to zostaniesz zakrzyczany i zagłuszony pukaniem się w czoło, że negujesz najbardziej oczywiste fakty, o których mówi i od których cierpi cały świat. Masz być wariatem, który zaprzecza elementarnej rzeczywistości.

Wtedy wjeżdżają obrazy ludzi, szczególnie znanych, którzy zmarli w szpitalach, a żyliby, gdyby nie koronawirus i wychodzisz na wariata bezdusznego, choć wcale nie mówiłeś, że wirusa nie ma. A więc rozmówca (?) zrobi sobie z ciebie potwora-awatara, ustawi w wygodnym narożniku, by obalić cię przygotowanymi dwoma-trzema cepami. Zaś spanikowana widownia ma cię zarzucić pomidorami od dawna medialnie odkładanymi na taką okazję. Zabić Quasimodo by znaleźć przyczynę, co ma dać nie tylko ujście dla strachu, ale nadzieję, że jak się wyeliminuje, spersonalizowane w tym wypadku, zagrożenie to wszystko wróci do normy.

Kolejny chwyt to powoływanie się na kompetencje. Jak nie jesteś lekarzem to w ogóle nie masz co mówić o kowidzie. Tyle. Ja miałem parę takich wojenek pod swoimi postami. Jedna z nich skończyła się moją demaskacją, gdyż zostałem wykryty jako absolwent filologii słowiańskiej więc co ja tu startuję do rzeczy, na których się nie znam. Rzecz jasna królują w tej technice lekarze, zwłaszcza ci kowidowo frontowi. Tu więc dwa omówienia. Ja nie jestem zwolennikiem tego rodzaju wąskiej specjalizacji, że o sprawach istotnych w naszym życiu mogą się wypowiadać wyłącznie eksperci (o sposobie w jaki się oni nimi stają na razie przemilczę, bo nie o tym). Gdyby tak było to o księżycu i gwiazdach mogliby pisać tylko ci co tam byli, zaś o polityce… politolodzy. Społeczeństwo rozmawia – i ma prawo – o rzeczach, które je zajmują. Nie bardzo rozumiałbym taką postawę, gdyby miało nie stosować narzędzia logiki i zdrowego rozsądku, które wielokrotnie przeczą kowidowemu slalomowi w wykonaniu autorytetów.

Po drugie lekarze. To tak jak chcieć sobie wyrobić opinię o sytuacji geopolitycznej na froncie na podstawie opinii kaprala w okopach. On uważa, że cały czas strzelają, ludzie giną jak mrówki, wszystkie siły na front i w ogóle to nie wiecie co się tu dzieje. Ja to rozumiem, ale trzeba też rozumieć, że to nie wszystko. Że na tyłach toczy się w miarę normalne życie, że więcej tam ginie ludzi niż na froncie, że trupy mogą być efektem nie tylko celności wrażych snajperów, ale złej organizacji tyłów, i że od kowidowych kul może ginąć mniej ludzi niż przez złą organizację.

Kolejny „argument” to zarzut „chłopka-rozstropka”. Że tu cały świat walczy, mędrcy siedzą i się głowią, państwa się borykają a tu jakiś prowincjonalny głupek swoim rozumkiem… Ale to argumenty ilościowe, kompletnie nieprzystające do osądu. Tak jakby sama ilość podmiotów gwarantowała ubezpieczenie od pomyłki. Jak przekonywał mnie kiedyś kolega: gnój to musi być rarytas – miliony much nie mogą się przecież mylić.

I tu zaczyna się szermowanie argumentami na autorytety. O dziwo zrobiły się już dwa alternatywne źródła takowych. Jednej jadą wprost, czyli najlepiej by pozamykały wszystkich i wszystko by udowodnić swoje tezy o DDM i zbawczej roli lockdownów i kwarantann. Tu by było tak septycznie, że nikt by tego nie przeżył. Z drugiej strony mamy (byłe już) autorytety, które kwestionują alarmistyczność danych pandemicznych, strategie państw, które według nich są kontrproduktywne. A więc wybór tych źródeł odniesienia jest kwestią… wiary. Po prostu – jak już zawierzyłeś w którąś z wersji to argumenty na jej poparcie znajdziesz.

O dziwo sceptyków karze się od razu wykluczeniem z oficjalnego obiegu, co rodzi podejrzenia, że jest to chwyt poniżej pasa i uchylanie się od merytorycznej debaty. Lekarzy, którzy wysuwają argumenty, by taką debatę zainicjować próbuje się odsunąć od zawodu, sekuje w środowisku i w paru programach telewizyjnych (vide np. redaktor Gozdyra z Polsatu) sądzi się publicznie jak za inkwizycji, choć ta wymagała przecież udziału oskarżonego. Dziś już się tego nie wymaga. Wykluczanie i ostracyzm medialny argumentuje się jeszcze bardziej podejrzanie – że to zasieje wątpliwości w słabych głowach ludzi, którzy wyjdą bez maseczki w świat, zakażą się sami lub zabiją niewinnych, którzy do obostrzeń się stosują. Jest to taktyka przypominająca monolityczność propagandy wojennej, gdzie przekaz musi być jeden, bez żadnych odstępstw, bo wróg wykorzysta każdą szparkę, by sączyć swoje miazmaty.

Kolejny przejaw odruchowych taktyk komunikacyjnych to argument – byłeś? widziałeś? Jak tylko piśniesz, że w statystykach śmierci Z kowidem niewiele się dzieje rok do roku to ci wyciągną łzawą historię jakiegoś zmarłego na kowida z argumentacją typu wyższego (kwestionujesz te śmierci gamoniu) lub niższego – przez takie twoje gadanie ludzie się zakażają, bo to przez ciebie i takich jak wy (już jesteś w grupie) wydarzają się Krupówki, które przenoszą się natychmiast na lockdown w warmińsko-mazurskim. Ja sam doświadczyłem czegoś takiego po śmierci mego przyjaciela z podziemia, który wedle jednej pani… zmarł przeze mnie. Ciąg logiczny był mniej więcej taki – ja piszę co myślę o kowidzie i zasiewam, słabsi się na to nabierają, nie stosują się do zaleceń, zakażają siebie i innych już kompletnie niewinnych, ci zapadają na ostre stany, służba zdrowia się nie wyrabia i przez to, czyli przeze mnie, nie było komu sprawdzić, że Antoniemu zatkała się rurka i zmarł, choć mógł żyć. Zmarł przeze mnie. Takie „ciągi logiczne” można powielać w nieskończoność i wobec każdego, uważając np., że noszenie maseczek zapobiega transmisji wirusa.

Do kontaktu i debaty foliarzy z panikarzami chętniejsi są… foliarze. Panikarze reagują emocjonalnie i odruchowo, jak na wariatów. To coś takiego jak PiS-PO. Ci drudzy niby inteligentniejsi, wyposażeni w argumenty jak przyjdzie co do czego są wyłącznie emocjonalni, agresywni, uprzedzeni. Pełni kalek i przesądów opartych na własnych, najczęściej mylnych, bo wdrukowanych, wyobrażeniach o drugiej stronie. Taka postawa – jak już wrócimy do kowida – gwarantuje jedno: brak debaty. I może o to chodzi w tych kowidowojennych czasach? Argumenty się nie krzyżują, bo się nie spotykają, zaś w wypadku mainstremowych mediów nawet nie są wyrażane. W związku z tym całe społeczeństwo przebywa nie w sferze argumentów ale emocji wynikających z przyjętych postaw. A  te są już nie do ruszenia.

W związku z tym powoli, tak jak mnie, odechciewa się już argumentacji, której i tak nikt nie chce słuchać, bo puka się w czoło, a to czołu… szkodzi. Każde z plemion kowidowej ekstremy żyje w swojej bańce informacyjnej i selekcjonuje takie tezy i wieści, które nie pozwalają tej bańce pęknąć. Bo takie pęknięcie to przykra sprawa, gdyż człowiek może się wobec siebie samego okazać gamoniem, którego wodzono za nos. I to z obu stron.              

Nasz świat ulega totalnej przemianie zaś społeczeństwo zostało w tym procesie pozbawione podstaw do komunikacji, debaty, która uświadomiłaby mu, gdzie jest i co dalej. Ten luksus zagwarantowany jest tylko dla mediów i rządzących. A więc diagnoza i remedium jest poza nami. Nie możemy nawet mówić, co dopiero kwestionować, czy dane elementy strategii kowidowej były lub są właściwe.

Możemy tylko sobie pokrzyczeć na siebie, wytworzyć dwa znoszące się wektory, bo ten niby dynamiczny układ prowadzi do rzeczywistego marazmu społecznego, czyli abdykacji ze sprawczości suwerena. Przekrzyczymy ten kluczowy czas a decyzje podejmie za nas ktoś inny. Niekoniecznie w Polsce.

Jerzy Karwelis

Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”  

About Author

11 thoughts on “7.04. Jak Polak z Polakiem. Wersja kowidowa.

  1. Emocje wyłączają myślenie. Patrząc na to, co się dzieje, nie tylko w temacie pandemii, odnoszę wrażenie, że albo coraz więcej emocji, albo coraz mniej jest do wyłączenia.
    Nie można jednak wrzucać wszystkich koronawirusów do jednego worka. Tak jak w rodzinie poxiwirusów, mamy blisko spokrewnione wirusy ospy prawdziwej i krowianki. Pierwsze to śmiertelność na poziomie 30%, drugie były na początku wykorzystywane do szczepienia przeciw ospie prawdziwej, pojedyncze przypadki przeniesienia na człowieka, z łagodnym przebiegiem.

  2. Podróżnik Michał Pater jest teraz w Kambodży. Tam jest panika, bo ktoś zmarł na Covid. W swojej instagramowej relacji opowiadał dziś, że w tym tygodniu wszyscy sprzedawcy zaczęli pryskać przyjętą banknoty spirytusem! Oto fizyczna eliminacja gotówki zaczyna się na naszych oczach. Jakie będą następne etapy?

  3. Znakomite opisanie tego covid-spektaklu.
    Trafił się Panu jednak kiks, chochlik podstawił Panu protagonistę zamiast antagonistę.
    Z protagonistą to wychodzi taka logika rozmyta…

  4. „Każde z plemion kowidowej ekstremy żyje w swojej bańce informacyjnej i selekcjonuje takie tezy i wieści, które nie pozwalają tej bańce pęknąć.” – Nie mogę się z tym zgodzić, bo ludzie żyjący z wirusami od tysięcy lat, postrzegający istnienie wirusów jako życiową normę, żądający przywrócenia normalnego leczenia, normalnego funkcjonowania ochrony zdrowia i gospodarki, rozliczenia i ukarania kowidowych bandytów nie zaliczają się do żadnej ekstremy. Pan Szanowny sam, chyba niechcący, zaliczyłby siebie do ekstremistów tym stwierdzeniem. Nie widzę ekstremy po stronie przeciwników pseudo-pandemii. To najczęściej ludzie rozczarowanie argumentami drugiej strony a nie zatykający własne uszy.

    1. No ja widzę, ale inaczej rozumiemy ekstremy. Jak pisałem racjonalniejsi są „foliarze”, ale i tam nie brakuje świrusów. Ja o tym.

      1. OK, ja chętnie przyznaję się do foliarstwa, w Pańskim rozumieniu, ale to nie żadna bańka. Bańkę, po naszej stronie, robi paru nawiedzonych. A właściwie nie bańkę ale najwyżej maleńki pęcherzyk. Koronasceptycy, to według mnie, głównie ludzie, którzy uwierzyli „autorytetom” tylko tymczasowo. Po 2-3 tygodniach oczekiwali argumentów, dowodów i wtedy stopniowo doznawali rozczarowania. Teraz po roku tego magla odczuwam już tylko zażenowanie. Jest nas bardzo dużo, tylko nie mamy głośnej tuby. Pozdrawiam Pana Autora. Pomysł aby na bieżąco pisać dziennik z postępu tego szaleństwa był bezcenny. Praca i systematyczność Pana jest godna podziwu. Oczami wyobraźni widzę już książkowy bestseller:)

        1. Przyłączam się do tej opinii poza „Po 2-3 tygodniach”. U mnie to były miesiące.
          Również uważam dzieło Pana Jerzego za bezcenne, a fakt codziennego otrzymywania jego odcinków daje mi poczucie przynależności do elitarnego kręgu. W najlepszym znaczeniu…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *