13.11. Nawróceni. Magia własnego doświadczenia
13 listopada, dzień 256.
Wpis nr 245
zakażeń/zgonów/ozdrowień
665.547/9.499/267.580
Dziś piątek. Trzynastego. W 2020 roku. Strach się bać. W domu siedzieć…
Niedawno pisałem o wrogu publicznym, czyli antymaseczkowcu, na którego zwalane jest wszystko. Co prawda przeciwnych obostrzeniom jest około 17-20% Polaków, z czego 1/3 młodzieży, ale frakcja ta zmniejsza się. Nie tylko obserwujemy ośmieszanie towarzystwa, a w razie czego – mandatowanie, ale mamy do czynienia z dwiema tendencjami. Pierwsza to wciskanie dziecka w brzuch.
Typowym przykładem jest poseł Dziambor z Konfederacji. Zdeklarowany przeciwnik obostrzeń, zwłaszcza związanych z zamykaniem gospodarki. Teraz poseł jest chory i zdaje się na tyle, że leczy się w szpitalu. Bo zachorował ci on na kowida i ten ma ciężki przebieg, bo poseł ma astmę oskrzelową. I jedzie beka w mediach już wtedy dowolnego autoramentu – wiadomo Konfederacja ma w Polsce jak w ruskim czołgu: strzelają do nich wszyscy – że tak skakał i skakał a teraz sam dostał (nieukrywane – dobrze mu tak). Ale to ściema, bo poseł nie mówił, że koroanwirusa nie ma, ale mówił, że z jego powodu nie powinniśmy zamykać gospodarki. I wszyscy, którzy używają tej manipulacji tak naprawdę nie chcą się zmierzyć z wartością argumentu niskiej skuteczności epidemiologicznej lockdownu, co oznacza, że będą optować za jego kontynuowaniem, wytwarzając de facto znacznie większe koszty gospodarcze i ludzkie niż sam kowid. Zła reakcja na koronawirusa może zbierać większe żniwo niż on sam.
Co do słabej skuteczności strategii lockdownu nazbierałem już sporo materiału i będę się z tym tematem mierzył w następnych wpisach.
Drugim przykładem jest prezydent Zielonej Góry. Tego już nie rozumiem, bo znam człowieka i wydaje mi się rozumny. Otóż od początku pan prezydent pisał na fejsie o koronaściemie, że przesadzamy z reakcją. Argumenty miał racjonalne dopóki… sam nie zachorował. Wtedy nastąpiła jakaś nagła przemiana. Pan prezydent opublikował post, że przeprasza za poprzednie, wirus istnieje i jest bardzo ciężkim doświadczeniem – praktycznie odwołał swoje wcześniejsze stanowisko. Bo sam zachorował.
Ale to kompromituje tezy tych, którzy uważają, że reagujemy przesadnie. Bo to nie ma nic wspólnego z tym, że wirus istnieje, zabił sporo ludzi i ten kto zachorował nie ma racji. To tak jakbym wcześniej negował istnienie epidemii łamania nóg, potem taką sobie załamał na joggingu i dopiero wtedy zaczął uważać, że jednak taka epidemia istnieje. To bez sensu. Ja uważam, że wirus jest, ale że bardziej nam szkodzi nasza na niego taktyka „od ściany do ściany”, patogen szybko się rozprzestrzenia i praktycznie jest nie do powstrzymania przed zakażeniem gros społeczności. I gdybym zachorował – moja opinia się w tym względzie nie zmieni. Gdybym bowiem wylądował pod respiratorem, fakt ten nie zakwestionowałby ani jednego słowa z tego, co pisałem o swoim stosunku do koronawirusa i pandemicznych reakcji państw.
Mało tego – bo pojawiają się takie głosy, że wątpiącym w oficjalny koronawirusowy przekaz trzeba zabronić leczenia, skoro tacy mądrzy. Jak bym jednak zachorował , to będę się domagał od służby zdrowia, jak każdy człowiek, który płaci składki, opieki w mojej chorobie. Tak jak każdy kto pali, popija, czy je świństwa z supermarketów, po których ląduje się w szpitalach w ramach tzw. chorób cywilizacyjnych.
Ostatnio się chyba zaziębiłem, bo wyszedłem na papieroska rozgrzany napitkiem i pewnie przechojrakowałem. Mam 37,5 Celsjusza. Posiedzę pod kołderką i zobaczę co się będzie działo. W sumie nie wiem co się wtedy robi – siedzi jak ja, czy od razu naraża na kwarantannę z poprzedzającymi testami? Na razie wygląda jak grypa, myślę, że jeśli miałem koronawirusa albo jakieś inne świństwo to było to w… listopadzie rok temu. Pierwszy raz w życiu zachorowałem na coś co się wtedy nazywało grypą. Miałem takie objawy, że dzisiaj bym wylądował pod respiratorem w szpitalu jednoimiennym. Miałem kłopoty z oddychaniem, byłem bliski zadzwonienia na pogotowie, ale po 10 dniach ciężkiej choroby organizm wyprodukował przeciwciała i się udało. Kto wie co by mi wtedy wykazały testy, których jeszcze wtedy nie było? Bo jedno mnie zastanawia – powiedzmy, że nie mamy tych „wspaniałych” testów PCR (właśnie Senat Berlina po śledztwie uznał je za kompletnie niewiarygodne) wykrywających koronawirusa (i zdaje się jeszcze setki nieszkodliwych świństw, które wrzucał do jednego koronawirusowego wora) – czy zauważylibyśmy pandemię? Czy byłaby jakaś zauważalna statystycznie fala zgonów, której przecież nie było, dopóki nie wykończyliśmy zdrowia publicznego jednoimiennością służby zdrowia?
Wydaje mi się, że nie bardzo. Ale i tak nie muszę aż zachorować na koronawirusa, by być przekonanym o jego istnieniu. Tak jak nie muszę aż stanąć na Księżycu, by wiedzieć, że tam jest. Wystarczy po prostu popatrzeć w nocy przez okno i przeczytać kilka książek. Ale nie wierzę, że ten Księżyc zaraz na nas spadnie i pozabija wszystkich, a tym bardziej, że noszenie maseczek i zamykanie gospodarki nas przed tym uchroni.
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.
Byłam ciężko chora 2,5 roku temu i 1,5 roku temu. Pierwsze to była grypa albo ostre przeziębienie. Tak powiedział lekarz. Zwaliła mnie w ciągu godziny tak że nie mogłam się dowlec do łazienki. Nikt wokół mnie nie nosił maseczek, nie zamknięto restauracji, nikt z mojej rodziny się nie zaraził. Drugie to było zapalenie oskrzeli z przerzutami na płuca wywołane jak się okazało po 2 tygodniach bardzo zaraźliwa mykoplazmą. W kwestii maseczek i restauracji to samo. Lekarze przyjmowali mnie też bez szemrania.
Wypuszczali balony próbne, typu świńska grypa, wściekłe krówki, afrykański pomór pszczół, biedronki zabójcy, aż w końcu wypuścili coś co zaskoczyło, oczywiście nie bez wielomiliardowego wsparcia różnych „pomagierów”.
Tak na marginesie, dziennie na świecie jest robionych sto pięćdziesiąt mln tych pseudo testów i nigdy nigdzie ich nie zabrakło, co przy oświadczeniu Rosjan, że mają szczepionkę(wiem, Ruski jak nie zełże, to prawdy nie powie), ale ogarnięcie taśmy produkcyjnej zajmie im rok, wydaje się conajmniej dziwne, czyżby te „testy” leżały sobie spokojnie i czekały ma godzinę „W”?